Adam Przechrzta „Cień”
No i znowu zabrałam się za ostatni tom serii… Tak, wiem, jestem niepoprawna, ale co zrobić Tym razem jednak, nie było żadnego problemu z wejściem w temat, bo Cień można spokojnie czytać, nie znając poprzednich książek z cyklu. No dobrze, może i maleńki dyskomfort występuje, ale taki, naprawdę malusieńki, bo jest to tak fajnie napisane, że pędzi się przez historię, pożerając kolejne strony i nie zważając na to co było, lub być mogło 😉
Alternatywa historia; Rzeczpospolita Warszawska (więc czasy mocno do tyłu- początek XX wieku) tłucze się pomiędzy Rosją a Niemcami. Dodatkowo magia, alchemia, istoty mało ludzkie, choć o całkiem ludzkim wyglądzie, no i jeszcze cudowne dworskie intrygi, dziecko, które nie powinno było się urodzić, pojedynki, tajemnice i… morderstwa; to wszystko tworzy genialny klimat kryminalnej opowieści w starym dobrym stylu, z mocnym zabarwieniem fantasy.
Akcja jest świetnie rozplanowana i cudownie zapętla się wokół dwóch głównych postaci tj. Rudnickiego i Samarina; pomimo, że w sporej odległości od siebie, to Panowie nie dość, że mają kontakt to jeszcze i wspólni wrogowie dybią na ich życie.
Bohaterowie dobrze napisani. Trzymający klimat epoki (alternatywnej) i jacyś tacy, nie tylko, budzący sympatię, ale też zapadający w pamięć. Relacje czy uczucia istotne dla fabuły, ale nie jakieś powalająco skomplikowane… takie w sam raz; przyjemnie się to czyta i nie jest na siłę upaskudzane czy przesłodzone, tylko takie, właśnie, w punkt.
Sceny walki nie liczne i bardzo szybkie; szczerze mówiąc to taki jedyny element, który troszkę psuje odbiór; rach ciach i po sprawie. Ja wolę, kiedy napięcie w potyczkach rośnie aż do bólu, na kilku stronach, a Cień pozostawia w tej kwestii lekki niedosyt…
Wątków mamy tu kilka i ładnie ze sobą współgrają. Nic nie drażni, nic nie jest wpychane na siłę. To właściwie zabawne, bo pomimo, że książka z założenia jest dość mroczna to jednak czytanie jej jest niezwykle lekkie i niezobowiązujące i sprawiało mi wiele przyjemności. Narzekający na etykietę Alchemik, metody nauczania Anny, Okoniowa (!!!), przybytek panny Rossi czy magiczny smok na suficie; takie to, pomimo fantastycznej otoczki, swojskie i normalne. To chyba urok pana Przechrzty, że potrafi ubrać swoją opowieść w takich bohaterów, którzy nie dość, że uprawdopodobniają sobą fabułę to jeszcze na dodatek sprawiają, że che się ich czytać jak najdłużej i jak najwięcej.
A zakończenie? Cóż, to koniec serii Materia Prima, więc myślałam, że będzie fajerwerk a dostałam; pewien pomysł, który wszystko zmienił i nowy etap, który, może nie być końcem w ciekawym początkiem… Ńo, chciałabym tu napisać więcej, ale nie mogę bo pewne wątki, są dla fabuły kluczowe a zdradzenie ich byłoby OKRUTNE! Co najmniej! W każdym bądź razie, końcówka trzyma lekki klimat całej historii i jest bardzo na plus.
Polecam mocno bo przyjemnie pozwala na złapanie oddechu po ciężkim pracy dniu i jeszcze wciąga w świat pełen zaklęć i niezwykłych postaci.
A gdy na ścianę padnie cień, przyjrzyjcie się mu uważnie i zwróćcie uwagę jak długo tam pozostanie gdy jego właściciel opuści już pokój. Bo wiecie, ostrożności nigdy dość…
CzaCzytać !