Andrzej Ziemiański „Virion. Legion”
Ciężko mi się ostatnio czytało. Właściwie, to pierwszy raz w życiu pojawiła się u mnie półka wstydu, bo, tak naprawdę, nie mogłam czytać wcale. Dwa tygodnie totalnego braku słowa pisanego!! Wyobrażacie to sobie? Absolutny, smutny rekord.
I w tym momencie, gdy już traciłam nadzieję, nadszedł on, Legion. A z tego strachu, że może coś mi się popsuło i jeszcze, bo Andrzeja Ziemiańskiego świetnie się słucha to na wszelki wypadek oprócz lektury za wywiadów słuchanie się wzięłam i… Puściło mnie totalnie, a na serce me spłynął niesamowity spokój…
Ale o tym to za chwilę, bo jak nic, zacząć należy od tego co tam fabularnie się w najnowszym Natchnionym dzieje, a dzieje się przede wszystkim to, że nasz „dream team” poobijany z Pustyni wyszedł straszliwie i, że teraz musi się zebrać do kupy, by ruszyć dalej; pytanie czy zdoła tego dokonać w pełnym składzie i z równie niezachwianą wiarą w swoje siły. Taida natomiast, już nie romansuje, a związek tworzy, skupiając wokół siebie coraz to ciekawsze i bardziej szemrane towarzystwo, zyskując przy tym nowe spojrzenie na kwestię zarówno obronności jak i dowodzenia. Kasjopea, cóż, z niesłychanym urokiem udowadnia, że nie jest frajerką, a demony i ludzie pojawiają się i znikają siejąc cudowny zamęt w opowieści…
No i tutaj możemy już wrócić do mojego wstępu, bo widzicie, słuchając Autora i tego jak opowiada o tym co w Virionie siedzi, zaczęłam się powoli zastanawiać, czy ja jakoś za lekko nie podchodzę do tej lektury, bo może nie zawsze dostrzegam to wszystko co powinnam; niuanse, odniesienia do naszej rzeczywistości, piękno taktyki wojskowej… Wtedy właśnie Andrzej Ziemiański, z tym swoim powalającym urokiem osobistym oznajmił, że liczy się opowieść i, że to od Czytelnika zależy jak ją odczyta (dużo ładniej to powiedział, ale sens był taki 😛 ). I wiecie co? Dotarło do mnie, że ja właśnie tak całą tę serię czytam; z zapartym tchem, oddając się temu co przynosi każda kolejna strona, chichocząc nad poniektórymi dialogami, zastanawiając się co się wydarzy- czy przetrwają, czy będą razem, czy kolejne uderzenie miecza, kopniak nie będzie tym ostatnim.
Legion jest kwintesencją dotychczasowych tomów, bo ma w sobie wszystko i jeszcze więcej. Bywa wulgarny (tam gdzie trzeba), jest niesamowicie energiczny (tutaj Taida daje czadu, Virion Virionem, ale to co ta kobieta robi, to już ludzkie pojęcie przechodzi), pełen fantastycznie zbudowanych postaci (i choć niektóre z imion brzmią podobnie, to są tak skonstruowani, że się ich pomylić nie da), relacji (przywracających mi czasem wiarę w ludzi) i napompowany walką (każdą z możliwych- od tych tyci maleńkich mających na celu zdobycie konia, po te monumentalne mające kluczowe znaczenie dla przyszłości cesarstwa- dopracowane do granic możliwości, z obłędnym finałem, tak dynamiczne, że nie sposób się oderwać).
Będę czekać na kolejny tom, myśląc intensywnie jak Autor go ugryzie; czy np. przyjdzie nam ponownie spojrzeć na Achaję, ale tym razem z innej perspektywy? Co z Niki i dzieckiem pierwszym ze swego gatunku? Pytań mam masę całą i trzymać będę kciuki wraz z palcami wszelakimi, by móc poznać na nie odpowiedzi jak najszybciej.
Czytajcie i cieszcie się każdym kolejnym zdaniem, bo gdy padnie ostatnie, a serca pozbierają się po tym rollercoasterze emocji, to przyjdzie się Wam zmierzyć z jednym z najstraszliwszych książkowych kacy jakie dane było Wam przeżyć.
CzaCzytać, bo czasem trzeba spalić za sobą mosty, by obronić miasto…