Angus Watson „Gdzie boją się iść bogowie”
To nie była łatwa wyprawa. Ludzie i ludziom podobni ginęli jak muchy! No, ale przecież „umrzesz kiedy umrzesz”, więc wszystko jak najbardziej ok, a to czy powodem śmierci było wykrwawienie, utonięcie, strata kończyny, czy przygniecenie przez gigantyczną wiewiórkę, to to, już nie miało najmniejszego znaczenia…
Wotanie mieli uratować świat, a Calnianki miały im w tym pomóc. W tym celu, cała wesoła ekipa wyruszyła na mityczne Łąki. A po drodze? Po drodze to mieli przekichane; krew się lała. Najprzedziwniejsze stworzenia to próbowały kogoś zeżreć to rozszarpać. Osobniki przeróżne potrafiły mieć naprawdę paskudne charaktery i jeszcze paskudniejsze zamiary (choć, no dobra, czasem też trafiali się ci z tych sympatycznych ), a moralne rozterki zaczynały wieść w drużynie prym… Więc pomyślcie- skoro tak wyglądał proces „wyprawy”, to co Autor przygotował tej dziwnej zbieraninie u celu podróży!
Ale, ale! Owy cel podróży, choć świetny i stanowiący idealne podsumowanie wszystkiego co w tych trzech tomach było zawarte, jest bardzo istotny, ale ja chce Wam tu nakreślić, dlaczego warto do niego czytelniczo dotrzeć…
No, to tak; fabuła w Gdzie boją się iść bogowie pędziła; skręcała, wiła się, ale nieustannie parła do przodu. Było tu trochę miejsca na miłość, całkiem sporo przyjaźni i cała masa najbardziej pojechanej przygody w dziejach.
Postacie ewoluowały i to nie tylko dlatego, że z ich jadłospisu znikały magiczne składniki; towarzysze podróży, kolejne przedziwne wydarzenia, poszczególne zachowania, rozmowy- zmiana była nieuchronna.
Świat przedstawiony barwny i cudownie przerażający.
Język często wulgarny, ale gdyby go zabrakło, to historia przestałaby być pełna. Mnie się te wszystkie bluzgi podobały bardzo, były idealnie wplecione w wydarzenia, a przede wszystkim odpowiadały charakterom, czy może bardziej stanowi umysłu, poszczególnych osobników.
Angus Watson pisze świetnie. Miesza gatunki i bawi się zarówno humorem jak i makabrą. Balansuje na bardzo cienkiej linii kiczu, koszmaru i dobrego smaku. Nigdy jednak jej nie przekracza. Śmiałam się, czasem nie dowierzałam w to co czytam, a czasem ocierałam łzę, bo cudnie pachniało melancholią i smuteczkiem… Jeśli ten facet coś jeszcze napisze, to ja to kupię. Jeśli będzie tak pokręcone jak Od zachodu do zachodu to ja to pożrę z roześmianą paszczą i będę delektować się każdą kolejną pokręconą sytuacją.
To co wydarzyło się na Łąkach… zmieniło świat. A czy go uratowało? Przekonajcie się sami!
Wota! CzaCzytać!