Angus Watson „Umrzesz kiedy umrzesz”
Kiedy biorę w swoje łapy pierwszy tom trylogii Autora mi nieznanego, to odczuwam lekki niepokój. Kiedy na dodatek ten tom nie jest tomem a tomiszczem (ponad 670 stron) to już wpadam w lekką paranoję; no bo wiecie, pojawia się to cholerne, wwiercające się w mózg pytanie; a co jeśli mi się nie spodoba? Męczyć się z taką knygą? No, ale tak już mam, że ciekawość zwycięża i w przypadku książek wszelakich, dodatkowo, jakaś taka odwaga we mnie wstępuje, więc biorę i… będzie co ma być.
Tak też było z Umrzesz kiedy umrzesz; i co? Czy opłaciło się ryzykować; zapytacie. A ja odpowiem- to zajebisty kawał fantastyki, z tak olbrzymią masą fun’u, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko odpowiedzieć; TAK!!.
Sama historia dotyczy plemienia Wikingów, którzy wylądowali w Ameryce Północnej i tak to już się dziwnie wydarzyło, że opiekowali się nimi „lokalsi”, ale opieka ta była pod warunkiem, że nasza dzielna blond ekipa nie opuści wyznaczonego terenu; tutaj w grę wchodzili Bogowie i takie tam. No dobrze, ale idziemy dalej; więc nasi Wikingowie sobie żyją, troszkę się rozleniwiają, godzą na to co dostają i jest im, cóż, przyjemnie i wygodnie. Niestety pojawia się pewna Cesarzowa, do tego dochodzi jeszcze przepowiednia o zagładzie poczynionej przez Grzyboludów i tak od ziarnka do ziarnka wychodzi na to, że trzeba się przybyszów pozbyć poprzez wybicie ich co do jednego.
Jak się domyślacie jest jeden główny, wiodący bohater; czyli niejaki Finnbogi (niezbyt rozgarnięty młodzieniec w pełni i całkowicie zakochany w kumpeli), ale opowieść jest tak skonstruowana, że patrzymy na wydarzenia nie tylko z jego punktu widzenia, ale także, podążamy śladem ścigających go (i jego współplemieńców) Owslanek (elitarna drużyna walecznych kobiet, posiadająca ponadprzeciętne cechy i umiejętności)…
Postacie są po prostu super; ich prostota i podejście do życia, czy śmierci jest tak zabawne, że czasem aż trudno się nie rozchichotać. Historia obfituje w opowiastki, dialogi, wydarzenia, wykreowane przez Watsona w taki sposób, który to powoduje, niemożność, wręcz oderwania się od niej; to po pierwsze. A po drugie, nie da się nie polubić poszczególnych bohaterów. To nie jest tak, że oni wszyscy są pozytywni, no nie, ale ta ich rozbrajająca naturalność rozczula, przaśny humor rozkłada na łopatki a sama fabuła jest na tyle interesująca, że ciekawość prowadzi nas płynnie do finału.
Są elementy smutne i zastanawiające, plus odrobina magii i fantastyki, które to jednak stanowią jedynie tło dla samej przygody. Zwrotów akcji mamy kilka i zaskakują, bo są mocno niespodziewane.
Opisy walk, tortur, lub.. hmm… rzezi, bardzo sugestywne i mocne. Bywa, że trochę obrzydliwe, ale ładnie wpasowują się w fabułę.
Dobrze zarysowane jest samo współistnienie członków plemienia; to kto odpowiada za co i czym powinien się zajmować, no a potem, w kolejnym etapie, zaburzenie tego porządku poprzez nową sytuacje i potrzebę opuszczenia ziem, więc i dobrze znanej rzeczywistości. Ciekawie się to śledzi i obserwuje zmiany w poszczególnych postaciach.
Na swej drodze Finn, wraz z plemieniem, spotyka inne osady, inne wierzenia, czy ekipy i różnie się to dla niego kończy; ale wyobraźcie sobie dwie wrogie armie, które wypuszczają przed bitwą swych przedstawicieli na krótka pogadankę… no i pogadanka trwa, przywódcy wracają do swoich i jeden oznajmia ekipie; no wiecie, to spoko koleś, no ale tak już musi być, że są zmuszeni nas pozabijać, to ustawcie się, pogódźcie ze śmiercią i „napierdalamy” (wybaczcie wulgaryzm, ale w powieści jest ich sporo i oddają sytuację). No, taka jest właśnie ta książka; tak jest napisana. Czy da się nie zaśmiać; no cholera, nie da się. Albo! Rozkmina nad martwym kumplem, który leży na wysepce, gołym zadem do góry… no niby smuteczek, ale ten nieopalony fragment tyłka skupia całą uwagę… Dzieje się tu wiele takich dziwnych rzeczy i, pomimo, że czasem nie powinny, to bawią okrutnie 😀
Finał jest gruby! Stanowi także zapowiedź tomu drugiego, więc… ja już wiem, że będę czekać z niecierpliwością.
Umrzesz kiedy umrzesz to przaśna, hardcorowa przygoda, która stanowi miły odpoczynek od literatury ciężkiego kalibru i zapewnia genialną rozrywkę; pozwala odpocząć, pośmiać się i potowarzyszyć jednej (tak naprawdę to dwóm, ale…) z najbardziej pokręconych ekip o jakich do tej pory czytałam!
CzaCzytać! A jak już, będziecie mieć dość, to no, wiecie… umrzesz kiedy umrzesz, więc no nerw! I bawcie się dobrze 😀