Michał Gołkowski „Arena Dłużników I”

Michał Gołkowski „Arena Dłużników I” 4.89/5 (97.78%) Głosów: 9 s

Dobra, bo to już przybiera jakieś znamiona szaleństwa- nie mogłam napisać tej recenzji przez trzy tygodnie! Przez trzy tygodnie!!! Nie dlatego, że dopadł mnie jakiś starczy uwiąd, albo tym bardziej, że książka mi nie podeszła. A gdzie tam! Tak cudownej naparzanki już dawno nie czytałam, ale cholera jasna, no Panie Gołkowski, żeś mi Pan zapodał coś czego się niby spodziewałam, ale jednak nie spodziewałam się TEGO w ogóle :)

Arena Dłużników to kontynuacja zakończonej serii, więc już właściwie od początku wiadomo, że zwyczajnie to być nie może. Komornik swój finisz miał dokładnie taki jak początek; czyli totalny Armagedon, a ArenaArena wraca do momentu gdy to wszystko się zaczęło. Zek wyrusza w drogę, która w jego mniemaniu może odmienić losy świata, a przyczynkiem do tej nowej trasy jest pewien paskudny typ, co to ma jeszcze paskudniejsze zamiary… Mamy tu również niezwykle pokręconą ekipę, która tak w pewnym sensie ma cel, ale nie do końca, no i towarzyszą im, jak to przy apokalipsie bywa, wydarzenia straszne i straszliwsze.

Jest krwawo, bardzo wulgarnie, trochę uroczo (choć ze śmiercią mu do twarzy), bywa zabawnie i nieustająco pędzimy do przodu. Pędzimy szaleńczo, bo i zdarzenia rodzaju wszelakiego tak jakby odbywają się szybciej. Już na początku przeczuwamy jaki będzie finisz Areny vol 1, ale to pierwszy tom, więc traktować go należy jako „słowem wstępu” i przyczynek do grubszej fabularnej zagwozdki.

Niezwykle jestem ciekawa co będzie dalej, jak rozwiną się moce naszego Boga, czy Zek spapra jakieś kolejne poczynania swe i co przydarzy się jego towarzyszom, ale przede wszystkim to się zastanawiam, czy ziemię czeka zagłada… No ale to wiecie, taki punkt, który ciekawić będzie każdego ;P

Czytając, miałam dwa główne skojarzenia; nr jeden to Zombieland, bo akcja w książce jest skonstruowana tak jak ta tocząca się w filmie; jedziemy i napierd… Znaczy nawalamy się z każdym po drodze, od czasu do czasu jedynie zmieniając środek lokomocji, lub spotykając sympatyczne stworzenie (które nie zawsze jest sympatyczne), a to wszystko w oparach totalnego absurdu; Cherubinki spopielające co im się pod śliczne główki napatoczy, do tego plazma, szarańcza, albo stwór posklejany ze wszystkich zwłok znalezionych w okolicy… No cudo :)

Co do skojarzenia numer dwa; jest taki skecz w Sensie Życia Według Monty Pythona, gdzie panowie wojskowi łażą tam i z powrotem po placu. W pewnym momencie pada magiczne (mniej więcej) „i niech mnie ręka boska skaże jeśli jest inaczej”… No więc, w Arenie miejsce ręki zajął penis, a sytuacja jest grubo mordercza, niebezpieczna i totalnie inna, ale jednak coś mi się tu tak kołatało po łepetynie.  Przyznaje się, że zaśmiewałam się z owego penisa straszliwie, co, chyba świadczy o mojej psychice nie do końca dobrze…

Czy warto? Tak, bo to szalona przygoda. Gołkowski olał wszelkie hamulce i poleciał z tematem nie zważając na konwenanse, czy oczekiwania. Nie dał nam poetyckiej wizji początku końca; tylko czysty fun. Nie ma tu więc miejsca na głębokie przemyślenia, czy szacowne refleksje.

Tak sobie teraz myślę, że może powinno się jechać do przodu, nie zastanawiając się za bardzo co, po co i dlaczego i ową jazdą się, ot tak, po prostu cieszyć… You know what I mean ?  😉

Czekam na nowy tom już teraz, spoglądając nerwowo za okno, gdzie zabójczy opar nad miastem się unosi… I niby wiecie, normalka- Kraków, ale jednak po Arenie Dłużników, lekki stresik się pojawił…

CzaCzytać!