J.T. Greathouse „Dłoń Króla Słońca”
Kiedy osiąga się wiek co najmniej dojrzały, to zaczynają się pojawiać myśli… Monumentalne wymagania i jeszcze to straszliwe wyobrażenie o tym co wypada, a co już raczej nie… No, więc ja np. założyłam, że za stara jestem na książki w których postać wiodącą poznajemy na wczesnych etapach jej rozwoju ludzkiego, bo gdzieś tam w głowie myśl mi przemknęła, że po pierwsze co ja mogę wiedzieć o realiach takiego obecnego dojrzewania trudu, a po drugie, że zanudzę się straszliwie powalona lekką historyjką o człowieku co go na sztampowe dorastanie wzięło… A tu kuku. Ostatnio przeczytane książki cudownie wyprowadziły mnie z błędu i z niepowstrzymaną radością lubuję się w tych powieściach co to od samego początku życiowego się zaczynają 😉
W Dłoni Króla Słońca na przykład nie było mowy o „lekkiej historyjce”, bo głównego, młodziutkiego bohatera babcia, już na samym początku, zaciągnęła do ciemnego lasu, używała sztyletów, ponacinała i… Parała się zakazaną magią, tak zupełnie przy okazji.
Wen Olcha, albo Głupi Kundel (w zależności od czytanego momentu) jest postacią koszmarnie wkurzającą, bo facet ma wytyczony cel, który nie dość, że nie jest wzniosły i przepełniony dobrocią, to na dodatek jest straszliwie ludzki; a mianowicie marzy mu się moc i totalne jej poznanie. Greathouse rozpisał człowieka popełniającego błędy, poszukującego prawidłowej drogi i tak bardzo w tym normalnego, że potrafi to czasem rozdrażnić, ale! Po pewnym czasie, ja to, po prostu, doceniłam.
Największym plusem fabuły jest magia, a raczej przeróżne jej rodzaje, sposoby zdobywania, władania i nakładane na nią ograniczenia. To jest taka opowieść, w której wiele spraw ze sobą walczy; są dawni przyjaciele, którzy stali się wrogami, są elementy zdrady i totalne zmiany kierunku prowadzenia losów poszczególnych osób. Tutaj bogowie, wiedźmy, cesarz, ludzie władający starodawną mocą, z pozoru, wszyscy chcą czegoś innego, ale głównie chodzi im chyba o wolność i możliwość wybrania własnej drogi, czy zaistnienia w świecie pozbawionym „kajdan” (i to bez względu na ich rodzaj).
Jeśli chodzi o minusy, to problemem Dłoni Króla Słońca jest dynamika. Na początku bywa nudno, ciągnie się jakiś wątek niemiłosiernie i ma się poczucie, że coś jest nie tak. A potem nagle, gdzieś tak w książki połowie zaczyna się to rozkręcać tak mocno, że aż trudno nadążyć z informacjami kto jest kim, czego oczekuje, albo gdzie zdąża. Nie jest, aż tak źle, żeby chcieć książkę porzucić, bo jednak Autor ma do pisania talent, ale sprawia to, że no męczy troszkę ten etap startowy.
Muszę, ale muszę też napisać coś o wydaniu; jest obłędne. To małe arcydzieło i wyglądają, zarówno strony jak i okładka, pięknie!
To jak, czy warto? Myślę, że plusy przeważają minusy, a piękno i skomplikowanie samych magicznych elementów jest na tyle innowacyjne i wciągające, że nie poznanie ich byłoby stratą. No i końcówka daje popalić na tyle, że ciekawość człowieka zżera, każąc mu się zastanowić, co Kroniki Olchy jeszcze ze sobą przyniosą.
CzaCzytać, bo zmiana obranej drogi możliwa jest zawsze i na każdym jej etapie…