James Islington „Blask Ostatecznego Kresu”
Potężne, epickie serie fantastyczne mają to do siebie, że te słabe, po prostu są i wiemy, że były, ale te dobre, oj te dobre zostawiają w naszych sercach wyrwy i smutek, bo kończąc je czytać, gdzieś pod koniec przedostatniego rozdziału, albo nawet wcześniej, już wtedy wiemy, że przeczytane kolejny raz może i wciąż będą dobre, ale już nigdy nie przeżyjemy tych niesamowitych historii po raz pierwszy…
Blask Ostatecznego Kresu kończy Trylogię Licaniusa i robi to świetnie. Przede wszystkim dlatego, że Autor potraktował nas, czytelników, dokładnie tak jak zawsze powinniśmy być traktowani, czyli wręczył nam odpowiedzi na większość (no dziewięćdziesiąt procent jak nic 😉 ) pytań jakie zadawaliśmy sobie podczas zgłębiania poprzednich tomów.
Davian, Asha, Wirr i przede wszystkim Caeden- który to próbując oszukać przeznaczenie, nieustająco podąża jego nurtem- stanowią trzon Blasku. Są tak skonstruowanymi bohaterami, że nie sposób o nich nie myśleć. Islington pisze w ten cudowny sposób, który to nadając postaciom kolejne odcienie szarości, sprawia, że stają się totalnie ludzcy. Są, więc pomocni, dobrzy i szczerzy, ale też nie pozbawieni „człowieczych” przywar, chwil zwątpienia, czy… Okrucieństwa. To z każdą stroną zbliża nas do nich, zaciekawia i właśnie ten moment gdy nie wiemy jak ich traktować, napędza pragnienie czytania dalej i zdobycia wiedzy o tym z kim naprawdę mamy do czynienia. Mistrzostwo.
Nie jest cukierkowo, czyli jest trochę tortur, zgładzone cywilizacje (choć tutaj to już tylko owego zgładzenia konsekwencje), mało sympatyczne igły wbijające się co pewien czas w ciało, koszmarne cierpienie, wykorzystywanie człowieka totalnie zniszczonego psychicznie, potwory o wyjątkowo śliskiej aparycji (i wnętrzu)… No ogólnie przez tę wyliczankę okropności, chcę jedynie dać do zrozumienia, że bywa paskudnie, ale w taki sposób dobry dla fabuły, więc ładnie się to wplata w całość i nie jest przesadzone, choć jednak mroczny klimat tworzy elegancki.
Bitwy super; co ma być monumentalne, jest monumentalne. Co ma pokazywać zmęczenie, ból i stratę; jak najbardziej pokazuje. Wyobraźnia pracuje i z każdym słowem chłoniemy akcje coraz mocniej- bardzo fajnie to jest rozpisane.
Jest tu jeszcze jeden bohater o którym nie wspomniałam, a który ma potężne znaczenie dla historii; czas, który pląta się i zapętla. Cudnie jest odkrywać kawałek po kawałku co się wydarzyło, co wydarzyć się ma, lub co doprowadziło do tego co wiemy, że już się wydarzyło. I tu małe „stop”, bo muszę się Wam przyznać, że gdzieś tak pod koniec to już wiedziałam jaki będzie finał. Miałam pewność, że się to wszystko skończy tak a nie inaczej, ale, no właśnie, prawda jest również taka, że nie widzę możliwości skończenia tego inaczej. Tak właśnie być musiało i już. Nie do końca wiem czy to minus, więc zostawię Was z tą informacją, ot tak do porozmyślania…
Blask Ostatecznego Kresu pozostawił w moim sercu wyrwę, bo nie dane mi będzie poznać zakończenia tej historii raz jeszcze, ten pierwszy raz Ale jeśli jesteście gotowi na taką dozę cierpienia, to polecam Wam Trylogię Licaniusa całą sobą; jest obłędna! OBŁĘDNA!
CzaCzytać, bo czasem najstraszniejszy wróg, może okazać się Twoim największym sprzymierzeńcem…