Joseph Delaney „Zemsta Stracharza”
Oto nadszedł czas, by pokonać Złego. Jeśli nie uda się tego zrobić, wszyscy zginą, cały świat pogrąży się w mroku… Czy Tomowi się uda? Czy uratuje najbliższych? Cóż, przekonajcie się sami…
Zawiodłem się na tej książce. Delaney poupychał tysiące wątków do jednej małej książeczki, co szczerze dziwi, bo przecież wcześniej potrafił na jedną wyprawę Alice, poświęcić cały jeden tom. A tu? Mnóstwo wątków, szybka akcja i postacie… Z postaciami jest już totalnie wszystko nie tak. Niektóre z nich zachowują się całkowicie inaczej niż dotychczas. Wyglądało to mniej więcej tak (użyję słów niezwykle delikatnych): czytam, czytam, czytam i nagle BĘC!!! „Ktoś” całkowicie zmienia swoje zachowanie, a ja zastanawiam się, co się właśnie stało i dlaczego (do jasnej cholery!!!!- no tu już nie mogłem się powstrzymać)?! Wypada to naprawdę sztucznie i kiepsko.
Samo zakończenie, tak mocno i długo wyczekiwane też jest takie sobie. Niby jest to ostatni tom, ale autor jednak pozostawia otwarte zakończenie i, podejrzewam, że tak naprawdę wcale nie chce przestać pisać tej serii. Cały czas miałem odczucie, że Delaney po prostu zobowiązał się do zakończenia wszystkiego w tym jednym tomie i wepchał tam wszystko co się dało, nie tłumacząc wiele, byleby tylko padło słowo KONIEC.
Jeden z niewielu plusów to Grimalkin. Chyba jako jedyna się nie „zepsuła”. Śledziłem jej losy z zapartym tchem, jak zawsze (myślę, że pewnego dnia to Grimalkin uratuje świat przed Złem i to bez względu na to w jakiej przyjdzie postaci).
Powieść, pomimo wszystko, w dalszym ciągu jest poprowadzona w całkiem niezłym stylu i okładka jak zawsze buduje klimat (no przecież nie mogłem o ostatnim tomie mojej ukochanej serii pisać samych złych rzeczy!!!).
To przykre, ale, uważam, że to niegodne zakończenie serii. Autor mógł się bardziej postarać. Książki nie były równe, ale sama historia jak i sposób w jaki została przedstawiona, po prostu, nie pozwalał nie sięgnąć po kolejny tom. Zresztą sami wiecie… niby dla dzieciaków, ale z drugiej strony opisy tak bardzo sugestywne i pozbawione, hmmm, no właśnie czego? Ciepła! To dobre słowo; Kronikami Wardstone rządzi prosty język, niebanalni bohaterowie, którzy jednak są bardzo przewidywalni i takie zimno… zimno i niepokój które to towarzyszą nam od pierwszego, aż do ostatniego tomu.
Nie mogę wam napisać… bo ta przygoda dopiero przed wami, ale jednego z wątków, a raczej jego zakończenia, które wprowadził Delaney, nigdy, ale to przenigdy mu nie wybaczę… Pamiętajcie, w tej części wydarzy się wiele rzeczy, które się wam nie spodobają… ale przecież wiem, że bez względu na to co napiszę i tak po nią sięgnięcie:)
Uważam, że to naprawdę świetna seria, w dużej mierze wprowadziła mnie do świata książek i jestem naprawdę dumny, że Szefowa pozwoliła mi ją recenzować.
Na koniec mam taką małą prośbę: napiszcie czy seria wam się podobała, które tomy były według was najlepsze, a które najgorsze, no i czy nasze odczucia, odnośnie konkretnych tomów, zgadzały się z waszymi.
Dodam jeszcze, że za jakiś czas, wyjdzie nowa książka „the Starblade chronicles” i obiecuję, że i jej recenzja pojawi się na naszej stronie!
Polecam Kroniki Wardstone… i pamiętajcie… białe, nie zawsze musi pozostać białe, a czarny, to wcale nie taki zły kolor 😀 CzaCzytać!!!!!