Maciej Lewandowski „Cienie Nowego Orleanu”
Cienie Nowego Orleanu zaczynają się od zapoznania Czytelnika z możliwościami głównego bohatera, a potem to już jest morderstwo, które porusza swoim okrucieństwem i wciąga nas w świat wierzeń, duchów i… mroku.
Lubię ten typ twardych detektywów z przeszłością, których odkrywa się powoli, kartka po kartce… Niejaki John R. Legrasse, właśnie taki jest, a na dodatek, przyszło mu prowadzić swą policyjną robotę w miejscu, wręcz tonącym, w aurze tajemniczości tj. w Nowym Orleanie…
Maciej Lewandowski niezwykle skrupulatnie i wciągająco oddał atmosferę tego, największego w stanie Luizjana, miasta. Ma się wręcz poczucie, że jest ono jednym z wiodących bohaterów; panuje nad odpowiednią atmosferą, zapętla wątki w ciemnych uliczkach, czy zwodzi na manowce na zamglonych bagnach, do tego kluby, konkretne (świetnie zobrazowane pod względem rozwarstwienia społecznego) dzielnice, domy… ech, aż chce się tam pojechać… oczywiście z wyłączeniem, z programu wycieczki, rytualnego zabójstwa…
No, ale najważniejsza w dobrym kryminale jest jednak historia mordu i śledztwa. Co do śmierci to jest ona brutalna i krwawa, niesie ze sobą znamiona tajemnicy i mocno działa na wyobraźnię. Samo śledztwo natomiast, może nie jest zabójczo dynamiczne, ale za to przyciąga ciekawymi i często, totalnie niespodziewanymi zwrotami akcji.
Charakterystyczne postacie- zarówno policjanci jak i osoby z półświatka z mocno rozrysowaną historią, więc nikt tu nie jest anonimowy czy przypadkowy.
Elementy fantastyki zaskakująco delikatnie wplecione w śledztwo, nieoczywiste i skupione na czarnej magii, dodające takiego horrorowatego elementu, który bardzo mi się podobał.
Z jednej strony, to dobry kryminał; w trakcie czytania Cieni, byłam mocno zainteresowana tym w jaki sposób potoczy się samo śledztwo i przede wszystkim kto i w jakim celu robił to co robił, bo Autor ciekawie zapętlił różne wydarzenia i podarował nam głównego bohatera, który elementy wierzeń i różnych takich ma w głębokim poważaniu, ale jednak, wszystko wskazuje na to, że ten świat pełen jest zjawisk niewytłumaczalnych i magicznych… No, właśnie, więc jak widzicie, pomysł super, no i wciągnęło mnie.
Jednakże, kiedy odkładałam powieść- bo tramwaj, bo praca, czy cóś- to gdy przychodził czas powrotu do książki, zajmowało mi chwilę przypomnienie sobie co się wydarzyło, gdzie znajdował się Legrasse, czy kim była osoba z która współpracował… Jakby Cienie Nowego Orleanu znikały ze świadomości zaraz po ich skończeniu, a szkoda, bo jednak sam trzon powieści był mocno wciągający… Winne być mogą przydługie zatrzymania nad jakąś rozkminą czy miejscem, ale z drugiej strony to właśnie one budowały klimat, który mi się podobał… hmm, może, więc, po prostu, były przyciężkie i troszkę zbyt liczne? A to zwalniało i przytłaczało akcję? Nie wiem… coś takiego tam było, czego nie potrafię dookreślić, ale zabierało to owej powieści lekkości, którą lubię i przez to nie mogłam cieszyć się nią w pełni… Choć zakończeniem już się cieszyłam w pełni, bo było MOCNE
Spróbujcie i oceńcie sami, w zależności od tego czego szukacie w powieściach, czy stawiacie na klimat, czy też na dynamizm, to sprawi Wam ona więcej lub mniej przyjemności. Raczej nie zostanie z Wami na lata, ale może być początkiem ciekawej serii; wszystko zależy od tego w którą stronę pójdzie Autor, a nam pozostaje czekać i trzymać kciuki, bo Legrasse ma potencjał i jeszcze całą mase zagadek do rozwiązania…