Maja Lidia Kossakowska „Zakon Krańca Świata”
Książki Mai Lidii Kossakowskiej to tak niesamowicie „inne coś”, że sięgając po nie, od razu wiem, że będą dobre.
Zakon Krańca Świata jest jednak więcej niż dobry- jest genialny. Fabuła niesztampowa, zwarta i mocna. Styl; ciężki i przytłaczający. A postacie? Och.. to już jest po prostu bajka. Bardzo dopracowane, charakterystyczne i fantastycznie wpisane w opowieść.
No, ale poczekajcie, bo zaczynam od pochwał a nawet nie napisałam co, gdzie i kiedy
Głównym bohaterem jest Lars, facet (Grabieżca), który potrafi przekraczać do innych wymiarów i… wykradać pryzmy. Po co? Cóż, nastąpił koniec świata, a raczej kilkanaście końców świata (bardzo polecam zwrócić uwagę na opis, jak to wszystko się wydarzyło- genialny pomysł z różnymi religiami!!!) i część ludzi trafiła do „lepszego świata” (znaczenie apostrofu zrozumiecie czytając powieść) a część pozostała na ziemi i… trwa.
No więc mamy tu; wyprawy po różne cenne przedmioty, walkę o przetrwanie, pułapki, biedę, relacje wszelkiego rodzaju, zestaw barwnych typów spod ciemnej gwiazdy i wyobraźnię Autorki, która stworzyła świat, jakiego jeszcze nie było… taki brudny i szary, pełen przemocy i rezygnacji. Ludzie pogodzili się już z tym jak to teraz wszystko wygląda i nie walczą by było lepiej…
A za każdym razem, kiedy Lars Bergerson się poddawał, przyjmował to co dał mu los… no powiem Wam, było ciężko to czytać. A godzić się z momentami kiedy rezygnował ze swoich zasad, wcale nie było łatwo. Wsiąka się w tę postać i czuje jakąś taką odpowiedzialność za jej dalsze losy. Pomimo, że przecież nie mamy na to żadnego wpływu, historia już została napisana, nic w niej nie zmienimy, ale! Pojawia się ta magia Kossakowskiej; przywiązanie Czytelnika do postaci i już po paru zdaniach, chcesz czy nie, jesteś stracony
To taka męska książka. Z trudną historią i upartym, dumnym, głównym bohaterem. Z tragiczną historią Miriam z Czajnika i wciąż przeplatającymi się światami, które tworzą jedną z najlepiej zbudowanych opowieści z kanonu Fantastyki, jakie przyszło mi czytać.
Muszę się przyznać, że był taki moment, w którym chciałam wywrzeszczeć do Autorki; że nie ma prawa zrobić z Larsem tego co właśnie zrobiła. Takie „cóś” właśnie w tej powieści siedzi, że nijak nie da się jej „odwalić” i odłożyć na półkę. Czytając, nie wiesz, czy wszystko dobrze się skończy, postacie nie są kryształowo czyste, czy do szpiku kości złe… No mówię Wam, jestem pod ogromnym wrażeniem.
Fabuła pędzi do przodu, nie dając chwili na wytchnienie. Wydarzenia, przeplatane takimi akcjami, że czasem trzeba na chwilkę się zatrzymać i zastanowić jaka towarzyszy nam rzeczywistość. Dialogi świetnie zbudowane i wkomponowane w historię…
Nie mogę się przyczepić do niczego, no choćbym, motyla noga, chciała (a nie chce!)!
Zakon Krańca Świata jest świetną książką. Ktoś napisał, że w klimacie Mad Max czy Fallouta, ale mnie bardziej kojarzy się z filmowym Raportem Mniejszości; nie tematyką, ale atmosferą i tym magicznym, trochę psychodelicznym, czymś, towarzyszącym mi na kolejnych stronach…
Polecam wszystkim!
Bezwzględnie CzaCzytać! Bo może się okazać, że świat w którym się dziś obudzicie, wcale nie jest tym prawdziwym…