Marcin Wroński, Ryszard Ćwirlej, Robert Ostaszewski, Andrzej Pilipiuk „Gliny z innej gliny”
Opowiadania rządzą się swoimi prawami. Nie jest o prosta forma, bo bardzo łatwo można w niej przedobrzyć, albo co gorsze, pozostawić w Czytelniku niedosyt. Kiedy jednak cały tom poświęcony jest jednej postaci i dodatkowo jeszcze zabiera się do napisania go kilku genialnych Autorów (Ostaszewski, Ćwirlej, Pilipiuk i oczywiście Wroński), no to już musi być przyjemnie. Dodajcie, jeszcze, do tego określenie „retro- kryminał” i nazwisko Maciejewski a otrzymacie zbiór małych form w którym każdy znajdzie coś dla siebie.
Zygę Maciejewskiego poznajemy na różnych etapach jego policyjnej kariery, ba! Również okresu po policyjnego. Facet jest świetny w swojej robocie i ma jak to się mówi, nosa do rozwiązywania zagadek (ma też ciężkawy charakter i pecha, który ma talent do zmieniania się w fart, ale to już doczytacie sami).
Ta książka, przede wszystkim, jest przyjemnie odświeżająca, bo wiele kryminałów na rynku, ma teraz ten jeden utarty schemat i choć są dobre i czyta się je z przyjemnością, to cały czas ma się wrażenie, że gdzieś coś takiego już było. Wiecie, ten przyciężki skandynawski klimat; jest dobrze, ale, cholera, to często inna opowieść, ale jednak w tym samym ubranku. Tutaj tego nie ma, tu, aż człowiek dziwi się, że sprawę można rozwiązać tak szybko, albo nawet nie podawać przyczyn dla których złoczyńca postąpił tak a nie inaczej!
Bywa zabawnie (czasem nawet bardzo), groźnie, jest też trochę mordobicia i kilka genialnych pomyłek; czyta się bardzo szybko i niezwykle przyjemnie.
Dzięki temu, że Gliny z innej gliny mają taką „wieloautorską” formę poznajemy głównego bohatera w kilku zupełnie różnych czasowych przestrzeniach (zdarza się, że już nawet po jego z ziemi zniknięciu) i obserwujemy nie tylko jego postać, ale także mu najbliższych czy współpracowników. Pomimo, że Autorów jest kilku to wszyscy odnajdują się w „Maciejewskim klimacie” i jest to bardzo spójne i dobrze połączone.
Czytało mi się te krótkie opowiastki szybko a retro wstawki językowe nie sprawiały problemu (nie licząc dwóch pierwszych stron, które mnie zabiły 😉 ).
Fabuła w każdym rozdziale ze zbliżonym, niespiesznym tempem, ale jakoś taka przyjemna i odprężająca; pomimo morderstw, oszustw i włamań oczywiście 😉
Humor taki ciężkawy, czyli jak lubię, trochę nostalgii od czasu do czasu, zwroty akcji w wybranych częściach i no tak jakoś mnie ta książka, po prostu, rozczuliła. Nie wiem, z jednej strony nie wymagająca, ale z drugiej mająca w sobie wiele uroku i będąca fajnym „pożegnaniem” Autora z serią…
O! I polecam Wam jeszcze przeczytanie ostatnich kilku stron pt. „Dziesięć lat z Zygą Maciejewskim” bo tam właśnie to prawdziwe pożegnanie się odbywa; jest dużo o samym Wrońskim o tym jak to z komisarzem było i jeszcze „dziękuje” się pojawia, a to dziękuje to jest właśnie takie jak być powinno.
Ale dobra, bo ja tu o rozczuleniu a wątek mi ucieka, więc wracając do wielokropka …
… lata 20 XX wieku aż do roku 2015, Lublin, kryminalne opowieści z Zygą a później z Olkiem w roli głównej i po skończonym czytaniu, ma się, aż, ochotę wyjść z domu, usiąść gdzieś wygodnie i powspominać jak to było kiedyś.
Nalać do kieliszka koniaku, zapalić z nabożną czcią papierosa i poprawić kapelusz… ech; sumując to wszystko z dobrą opowieścią dostajemy świat, który ot tak, nagle, staje się o wiele przyjemniejszy!
CzaCzytać! Bo fajna jest