Marta Kisiel „Małe Licho i tajemnica Niebożątka”
Lubię czytać. Nie dlatego, że mam potrzebę przebywania samotnie z tuzinem kotów, tylko z dwóch bardzo, ale to bardzo potężnych powodów. Po pierwsze jestem pod nieustającym wrażeniem, że ktoś ma odwagę usiąść przy biurku, spisać to co siedzi mu w głowie a potem podzielić się tym ze światem. Po drugie, wielbię dobre opowieści; lubię się w nich zanurzyć wieczorem w fotelu, zabić nimi nudę jadąc w tramwaju, czy wzruszyć nad losem jakiejś postaci…
No i trafiła mi się opowieść, niby głównie dla dzieci a jednak ja, z trzydziechą na karku, nie potrafiłam się od niej oderwać. I wzruszyła mnie ona niezmiernie i jeszcze na dodatek sprawiła całą masę radości…
Niebożątko nam dorasta i wyrusza do szkoły. Różnie, na to dorastanie, patrzą domownicy (znani fanom Marty Kisiel z Siły Niższej i Dożywocia), więc to szkolne wyruszanie, wcale a wcale, bezproblemowe nie jest. Dodatkowo mamy tu, też, kwestię dogadania się „nowego” z rówieśnikami, różnicy pomiędzy świntuchem a prosiakiem (którą Turu idealnie wytłumaczył), pewnego balu przebierańców i jeszcze niefortunnego przejścia na drugą stronę…
Ileż tu ciekawostek o bohaterach nam znanych, ale w spojrzeniu kogoś innego, bo Bożek patrzy na świat oczami dziecka; dziwi się, więc miłości Puk i kąśliwego wuja, wie jakich rzeczy „dorośli nie wiedzą”, „brzemieniem” być nie chce a normalność postrzega w cudowny, nieokiełznany żadnymi normami sposób.
Gatunków literackich doszukiwać się możemy, w Małym Lichu, wszelakich; więc jest i przygodówka (bo wiele się dzieje a zwrotów akcji jest cała masa), mamy także obyczaj (rodzinne perypetie w wykonaniu familii co najmniej magicznej), thriller (bo napięcie wzrasta, aż do monumentalnego finału), horror (są tu też istoty i miejsca mroczne) i baśń (bo uczy baśniowo)… i każdy z tych wariantów odbioru jest dobry, gdyż Ałtorka, jak to ma w zwyczaju pisze świetnie, stylem jedynym w swoim rodzaju i zarówno dzieciaki jak i ci więksi ludziowie znajdą w nim coś dla siebie.
Postacie niezwykle charakterystyczne i obdarowane olbrzymią ilością elementów niezapominalnych; wiecie, z tych co wchodzą do głowy i wyjść nie mogą.
Bardzo fajne jest też samo prowadzenie fabuły; płynnie przechodzimy z wątku do wątku. Części opisowe- w sam raz; nie drażnią, nie ma ich „za dużo”- tworzą za to bardzo przyjemny klimat dla młodszych czytelników, pracując równocześnie nad ich wykształcającą się wyobraźnią. A tym starszym pozwalają na złapanie chwili oddechu. Dialogi w punkt; przemyślane oddające atmosferę tej niezwykłej historii.
Muszę się Wam przyznać, że jest tam taki moment, kiedy autentycznie się wzruszyłam… po prostu przeczytałam, oderwałam od książki wzrok i zrobiłam takie „ooooooo” i popatrzyłam przed siebie smętnie a równocześnie radośnie, bo to piękne było, bo tajemnica Niebożątka to tak naprawdę opowieść o rodzinie i to nie tylko tej opisanej w powieści, ale też o tej, którą ma każdy z nas (i nie zawsze powiązanej jedynie DNA). O tym, że można polegać na tych jej członkach, którzy, bywa, że najmocniej wiercą nam dziurę w brzuchu, żebyśmy wyszli na ludzi (tak nie całkiem przez przypadek), że dobrze jest ze sobą czasem szczerze pogadać i, że trzeba mieć czas na te rzeczy, które w życiu naprawdę są ważne.
No i jeszcze, jest to opowieść o tym, że inny, nie znaczy zły, lecz, bywa, bardzo często, wyjątkowy.
Pełno w tym naszym dorosłym życiu tandety, bólu i trosk, więc tak sobie myślę, że historia Małego Licha i tajemnicy Niebożątka, może dać Wam trochę ciepła, radości i wzruszeń, przypominając równocześnie o tym, jacy jesteście wyjątkowi i jakich fantastycznych ludzi macie wokół siebie.
Dajcie sobie chwilę na tę odrobinę dziecięcej radości przedstawionej w mądry i baśniowy sposób, z zachowaniem najwyższego poziomu, przecudnego humoru jaki tylko Ałtorka może Wam podarować.
Czytajcie dzieciom i sobie, bo jest to opowieść jedyna w swoim rodzaju!
CzaCzytać! Apsik! Alleluja! Cza!