Neil Gaiman „Amerykańscy Bogowie”
Są takie książki, zwłaszcza kiedy chodzi o fantastykę, kiedy historia w nich zawarta, wręcz całkowicie, pochłania Czytającego. Kiedy świat w niej przedstawiony wciąga tak mocno, że, aż się w nim zatraca… Amerykańscy Bogowie to właśnie taka historia i nic dziwnego, że zyskała miano klasyka, bo ma w sobie wszystko, co jest w fantastyce dobre.
Cień, główny bohater, wychodzi z więzienia i traci żonę. Jadąc na jej pogrzeb spotyka pana Wednesday’a i… tak się to wszystko zaczyna.
Ameryka pełna jest zapomnianych Bogów, Bogów, którzy przybyli do niej wraz z ludźmi z całego świata. Biali, Czarni, Czerwoni, Żółci, w postaci ludzkiej, zwierzęcej, starożytni i ci troszkę młodsi, żyją pozornie zwyczajnie, próbując odnaleźć się w nowej, pozbawionej starej wiary, rzeczywistości… Ale są też inni bogowie, Ci władający technologią, mediami, tym wszystkim co nas otacza i to właśnie oni trwają silni i z pozoru niezniszczalni… A Cień? Okazuje się, że chcąc nie chcąc jest częścią tej opowieści i przyszłej wojny, która tak naprawdę trwa już od dawna…
Gaiman pisze w taki dziwny sposób, przeplata ze sobą historie, wrzuca rozdziały z pozoru zupełnie nie związane z fabułą, przechodzi z mocnego opisu seksu do przejmującej samotności i czasem ma się wrażenie, że to nie jedna osoba a kilka pisało tę powieść. Dużo tu wszystkiego, ale pomimo, że z pozoru, poszczególne elementy nie powinny do siebie pasować, to jednak tworzą idealną całość.
Pełno tu nostalgii, świetnie skonstruowanych postaci, magii i czegoś trudnego do uchwycenia. To taka baśń dla dorosłych, pełna goryczy i syfu, ale dająca nadzieję, przywracająca wiarę w ludzi i … tak naprawdę, nie potrafiłam się od niej oderwać. Cień jest niesamowity w swej prostocie i tak … dobry, nie pasujący do współczesnego świata, że aż chciałoby się go poznać i zapytać, jak do cholery to robi? Dlaczego stoi za „tym co należy” i postępuje „tak jak trzeba” pomimo, że jest to potwornie trudne i z wielkim prawdopodobieństwem, sprawi mu wiele bólu.
Sama, wiodąca historia bardzo wciąga, rozwija się i zaskakuje. Oprócz świetnie zbudowanego głównego wątku, na wielki plus zasługuje tu także niezliczona ilość zwrotów akcji, elementów zaskoczenia, cudowny świat przedstawiony i postacie z niepowtarzalnymi charakterami. Ba, mamy tu nawet kryminalną zagadkę, nie wspominając o zakończeniu, które pozostaje w pamięci na długo po skończeniu książki. Wszystkiego dopełniają miłość, nienawiść i zmiana, perfekcyjnie zebrane w jedną, idealną całość.
Czytając Amerykańskich Bogów ma się takie dziwne wrażenie „półsnu”; jest tu i teraz, ale tak jakby spowolnione i docierające mocniej.
Cały czas biegamy, zachwycamy się technologicznymi nowinkami… a może by się tak na chwilę zatrzymać? Spojrzeć na świat takim jaki jest naprawdę i po chwilowym rozczarowaniu, spróbować go ubarwić odrobiną magii?
Przeszłość ma wiele do zaoferowania, nie bójmy się po nią sięgać!
CzaCzytać!!!!