Terry Pratchett, Stephen Baxter „Długa Ziemia”
Sir Terry Pratchett, twórca cudownego i nieskończenie fantastycznego Świata Dysku… kiedy, dowiedziałam się o jego śmierci, z jednej strony odetchnęłam z ulgą, bo wiem, że nie chciał poddać się chorobie, ale odejść na własnych warunkach. Z drugiej jednak strony, uderzyła mnie straszliwa myśl, że już nigdy nie przeczytam nic nowego, co wyszłoby spod jego pióra. I ta myśl, po prostu mnie zmroziła. Bo Pratchett, pisał świetnie.
Długa Ziemia, jest jednak zupełnie inna od Świata Dysku. Przede wszystkim nie naśmiewa się paskudnie z jakiegoś aspektu naszego życia, ale kreuje nowe światy, przekracza i trochę chyba uczy.
Sam pomysł na historię jest cudownie dziwaczny; otóż pojawia się pewne urządzenie zwane krokerem, dzięki któremu, posiadający je człowiek, jest w stanie przenieść się do jednego ze światów równoległych. Światy te, czyste i tak podobne a równocześnie zupełnie inne, bo nie zniszczone przez człowieka, stopniowo są przez nasz gatunek kolonizowane.
Główna postać Joshua Valiente, jest naturalnym kroczącym, co oznacza, że nie potrzebuje krokera. Zostaje wynajęty, by przekroczyć do świata, w którym nikt jeszcze nie był, odkryć nieodkryte. Valiente przekraczał od najmłodszych lat, by pobyć w ciszy, zatopić się w samotności. Teraz wyrusza w podróż w towarzystwie… i to w jakim!!
To dobra pozycja SF, więc mamy tu wszystko co trzeba; sztuczną inteligencję, technologię i nieskończoną eksplorację innych światów.
Ale Długa Ziemia, to przede wszystkim powieść o tym jak działa człowiek. Jak zdobywa, zaludnia, wyżera, niszczy, podporządkowuje sobie wszystko co go otacza. Ale też jak walczy o swoje przekonania i zachowanie tego co dobre.
To świetna pozycja, do której przekonasz się drogi czytelniku, dopiero gdzieś w połowie. Ale pomimo, całej mej sympatii, dla pana Baxtera, to właśnie dla Sir Terrego, należy przebrnąć przez ten uciążliwy początek, by oddać się przyjemności cudownego środka i równie genialnego końca.