Brian McClellan „Krew Imperium”
Macie „książkową kupkę wstydu” gdzieś w zasięgu wzroku? Moja, w związku z jakimś koszmarnym połączeniem obowiązków, pandemii i Małego Człowieka, urosła do wręcz niewyobrażalnych rozmiarów i zwykła patrzeć na mnie z wyrzutem, bez względu na to w którym punkcie mieszkania akurat się znajdowałam… Wyobraźcie więc sobie teraz, że nagle zjawia się Krew Imperium, ostatni tom trylogii Bogów Krwi i Prochu, ze swoimi prawie ośmiusetoma stronami, taka opasła i piękna, a tam ta „kupka” leży… Czytanie zaczęłam, więc, szybko (próbując zagłuszyć wyrzut sumienia) i w różnych umiejscowieniach; to na spacerze, to w drodze gdzieś tam, jakoś bez ładu i składu, ale nagle, naszła mnie myśl, że takie potraktowanie finału tej historii to czysta profanacja! Bo trzeba go przecież smakować i tulać i czerpać z niego całymi garściami… I właśnie wtedy spłynął na mnie spokój…
Właściwie śmieszna sprawa, bo pomimo, że jest to finałowy tom, to tak naprawdę poznanie zakończenia schodzi na dalszy plan; tu liczy się do tego finału dojście i odkrywanie co i jak na drodze swych bohaterów, postawił Autor Brian McClellan. A postawił sporo i opisał to w iście magiczny sposób. Ten facet pisze genialnie i będę to nieustająco podkreślać, bo ja się w nim całkowicie i totalnie zakochałam; stworzył niezwykły świat, różnorodną magię i dopracował to do granic szaleństwa. To niesamowite jak budowane tu są postacie, jak odkrywamy zachodzące w nich zmiany, czy poznajemy kim naprawdę są; oddanie dla sprawy, dla bliskich, dla przekonań- prawdziwe emocjonalne perełki. Walka, miłość, czy podróż, tu każde słowo jest na swoim miejscu, każdy liść spada gdzie trzeba i nie ma miejsca na choćby najmniejsze pomyłki.
Świetnie mi się Krew Imperium czytało i były tam takie sceny, że nie mogłam oderwać się od ich przeżywania. Np. pewne starcie w które lansjer wyrusza sam; mówię Wam, aż się to czuło, ten pot, zmęczenie, spowolnienie ruchów, czekałam co się wydarzy i wręcz pożerałam każde kolejne słowo. Albo! Jedna z bitew miss Krzemień… Tak inna od pozostałych, bo widziana zupełnie nowymi oczami i pełna emocji, których wcześniej nie było- cudo!
A tak fabularnie to jest tu szpiegostwo, wojna, magia, miłość (od tej do rodziny członka, po tę romantyczną, ale z problemami), bogów kwestia, rytuały dziwnie straszne, spiskowanie level hard no i fantastyka w stylu tych niezapomnianych opowieści sprzed lat i to z mocnym militarnym upgradem.
Wybitny język, świetnie skonstruowane postacie, a zakończenie rozbudowane i podsumowujące wszystkie wątki.
Panie McClellan zyskał żeś Pan fankę na lata i jeśli Pana kolejne książki będą takie jak Krew Imperium, to ja je biorę w ciemno- czyli TAK; podobało mi się bardzo
CzaCzytać!