Ilona Andrews „Magia Triumfuje”
W książce musi być „to coś”. Jakiś taki pociągający pierwiastek, który cicho szepce (lub głośno się wydziera) „nie możesz mnie odłożyć, bo zaraz znowu dam Ci TO, czego bardzo, ale to bardzo chcesz”… A potem siedzi człowiek pół nocy, albo jeszcze gorzej, w pracy np. ten człowiek siedzi i morduje kolejną stronę, pomimo oczu czerwonych, krańcowego niewyspania, albo krytycznego wzroku szefa wyłaniającego się znad monitora… Mnie „to coś” towarzyszyło przez wszystkie tomy przygód Kate Daniels, aż nadeszła Magia Triumfuje z zadaniem podsumowania losów postaci mej ukochanej i po leciutkim chaosie na początku, wzięła się za owo podsumowanie i zrobiła to pięknie.
Atlanta (i jej nowy mieszkaniec) znowu jest w niebezpieczeństwie, co ciekawe to nie Roland sprawia główny problem, a wróg jakiego nasze dzielne ekipy w postaci Rodu, Gromady i teamu Lennart nie widziały chyba jeszcze nigdy. Cała historia rozpoczyna się czymś wielkim i niesamowitym, a potem jest giga mord; czyli dzieję się i to dzieję się grubo.
Kate to bohaterka którą chce się czytać, pomimo popapranej przeszłości, sama założyła rodzinę, o której marzyć może każdy z nas, bo choć bywa tam między nimi różnie, a bywa, że i miłość miesza się z okrucieństwem, to jednak gdzieś tam w głębi każdy martwi się o każdego i chce dla niego jak najlepiej. Ten dualizm, te emocje i wymiany ciosów są świetnie przedstawione i to chyba właśnie dzięki nim każda z Magii tak bardzo wciąga.
Walka jak zawsze z tych hardcorowych; czyli świst mieczy, mocne uderzenia i olbrzymie szczęki; dynamizm i siła przepełniają każdą z bitew. A jest ich tu trochę, no i jeszcze ta nadciagająca, największa, która musi zjednoczyć całe miasto i nie ma to tamto, nadszedł czas na ostateczne rozwiązanie, bo takiego wroga jeszcze nie było, takiej prastarej siły i wojny Atlanta jeszcze nie widziała.
Magia Triumfuje to też fajny seks, pozbawiony tych infantylnych zwrotów, wulgaryzmów czy drażniących zmiękczeń; jest po prostu przyjemnie opisany i dobrze się go czyta.
Świat przedstawiony, magia, sam koncept fal magii mnie urzekł…
Tak naprawdę urzekło mnie tu każde słowo. Darzę serię tę miłością absolutną i fakt, że to koniec łamie mi serce. Musicie, koniecznie musicie się za to zabrać, bo jest to pełna opowieść, zarówno o magii jak i o związkach, przyjaźni i rodzinie, z dużą dawką sarkazmu, humoru i wzruszeń i jeszcze taką ilością niesamowitych przygód, że wciśnie Was w fotel, łóżko, czy inne coś na czym zwykliście czytać.
Poświęcenie dla najbliższych nabiera tu zupełnie nowego wymiaru. Kwestia boskości, która winna być nagrodą zmienia się w coś niechcianego. Władza niesie ze sobą nie tylko profity, ale także oddala bohaterów od istot (bo określenie „człowiek” w tych powieściach, to stanowczo za mało) na których najbardziej im zależy.
Kate Daniels to był taki mój prawdziwy początek z urban fantasy. Będę za nią tęsknić; za bohaterką, która jest twarda, mądra i potężna. Za mocą potrafiącą pokonać największych przeciwników. Za mieczem, który pisał swoją historię krwią najniezwyklejszych postaci magicznych jakie tylko możecie sobie wyobrazić. Za kobietą mającą przy sobie faceta, o którym, po cichu marzy, chyba każda z nas. Za jej przyjaciółmi, gotowymi oddać za nią życie…
Ilona Andrews, czyli jak nic, zgrane, lubiące się małżeństwo (co w ich książkach czuć) pisze świetnie; te lekkie uszczypliwości, dogryzanie sobie, ale z tych przepełnionych czułym słówkiem. Wiem, że jeszcze przyjdzie mi spotkać się ze stworzonymi przez nich bohaterami i nie mogę się już tego doczekać.
Magia Triumfuje to godny finał serii z którą trudno się pożegnać. I myślę sobię, że jak pojawi się jakiś słaby dzień i potrzeba, żeby zrobić coś tylko dla siebie, to wrócę do niej i sprawi mi tyle samo radości co za pierwszym razem!
CzaCzytać! Bezwzględnie i koniecznie! Bo jest jedyna w swoim rodzaju! I jest świetna!