J.T. Greathouse „Ogród Imperium”
Przychodzi taki moment w życiu, kiedy czytanie staje się luksusem i to nie ze względu na finanse, a nieubłagalnie upływający i znikający gdzieś czas. Cóż poradzić, kiedy stajesz przed wyborem Mały Człowiek a słowo pisane, to ten wścieknięty, stopniowo zmieniający podejście do Ciebie (na czystą nienawiść) ludzki istot, zawsze wygrywa… No i właśnie, Ogród Imperium czytałam przez miesiąc. Wyobrażacie sobie? Jedną książkę? Przez miesiąc? Przecież dla recenzenta to jak powolna śmierć, zbliżający się nieubłagalnie koniec… Hmmm, ale, nie o tym ja tu, bo wiecie co? Nie żałuje żadnej z tych wykradzionych sekund; to była trudna i wymagająca przygoda, która kazała mi pomyśleć, skupić się na bohaterze i nieustająco dziwić, że jest to powieść tak zaskakująco nieoczywista.
Chwila moment! Skoro były już osobiste wynurzenia, to teraz czas na kwestię estetyczną. Powiedzmy to głośno i wyraźnie, żeby nie było odwrotu, ten nowy system wydawania książek w którym okładki to małe arcydzieła, troszeczkę zaburza mój światopogląd mówiący, że to co na zewnątrz nie ma żadnego znaczenia (a różne, wartościowe paskudy miałam w rękach). Kroniki Olchy wyglądają tak, że nawet gdyby były najsłabszym na świecie czytadłem, to kupiłabym i je zmęczyła Na szczęście, w tym przypadku obcy był mi taki dylemat, bo Ogród Imperium to bardzo dobra historia.
Greathouse stworzył opowieść o Człowieku obdarzonym wielką mocą i dylematami wielkich przywódców. Głupi Kundel dojrzał i się zmienił, a może to stracone zaufanie i śmierć go zmieniły? Nie wiem, ale ważne jest to, że to już mężczyzna. Z magią i planami pokonania tego, który, jak wszystko na to wskazuje, łamie dawny pakt… No tak, bo przecież są Bogowie, Czarownicy i umowy między nimi; te z tych co to mówią komu wolno co i jak nie przegiąć.
Większość fabuły to przygotowania do pojedynku Maga z Cesarzem. Dookoła tego jest jeszcze otoczka składająca się z przedziwnej rodziny, nauczyciela wracającego do korzeni, zaufanego przybocznego doprowadzającego do masakry, głosów w przeróżnych głowach, przeuroczego, aż wymagającego siły romansu i… Psa.
Autor świetnie buduje napięcie. Żongluje emocjami i sprawia, że w tym pełnym przeróżnych talentów i tajemnic świecie, każdy z nas może odnaleźć trochę siebie; pozastanawiać się jakie sami podjęlibyśmy decyzje, którą wybralibyśmy stronę i w końcu, by słuchając innych, zdecydować co tak naprawdę jest ważne.
Świat Głupiego Kundla to wojna, śmierć, nauka i planowanie. W różnej kolejności się te rzeczy odbywają, ale bądźmy szczerzy, mało w Ogrodzie Imperium radosnych momentów. No może oprócz kilku malutkich i jednej, większej skradzionej chwili piękna zaraz przed bitwą.
To powieść słowem malowana, pełna obrazów, niezwykła. Ciężko mi się przez nią przebijało, bo tego nieszczęsnego szczęścia mi brakowało, takiego oddechu od powagi, czy łez. Im dalej jednak szłam tym bardziej ten trud doceniałam.
Polecam, czekając na tom trzeci, który odpowie na całe morze pytań jakie pojawiły się w mojej głowie po dwójce.
CzaCzytać, bo odpowiedź na to kto jest prawdziwym wrogiem, jest już na wyciągnięcie ręki…