Jan Waletow „Dzieci Martwej Ziemi”
Uwielbiam fantastykę w wydaniu rosyjskim i ukraińskim, chyba dlatego, że Autorzy piszą w ten podobny, do moich polskich ulubieńców, sposób. Miałam w łapach Wiedźminopodobne książki, opowiadania, czy historie o smokach. Potem, z tego wszystkiego wyłoniły się kataklizmy, wojny, wybuchy i nagle, zaistniało Metro Glukhovskiego! No więc, gdy zobaczyłam Dzieci Martwej Ziemi, czułam, że to może być to; kolejny dobry przystanek nad uzależniającym postapo.
Cóż, jedno mogę stwierdzić, Waletow potrafi pisać. Ma dobry styl, ale niestety przedobrzył…
Dzieci zaczynają się od akcji rodem z sensacyjnego filmu; strzelanina w szpitalu; świetnie opisana, krwawa i trzymająca w napięciu. Kilkanaście stron później akcja, nagle, przenosi się na Ziemie Niczyje i tam spotykamy dawno niewidzianych przyjaciół, by po chwili, przenieść się do opowieści Pirogowa o jego spotkaniu z Agafią… a potem? Potem to już ciężko się połapać.
Fabuła zaczyna się zapętlać; Ali Baba i transakcja z berylem, wspomnienia z czasów pracy dla wywiadu, wielcy politycy, dzieci Kupiszcza, podchody, zdrady… jest tego mnóstwo i przez to, niestety, bardzo trudno się to czyta.
Szczerze mówiąc, autor mógłby spokojnie zrobić z tej jednej książki trzy (jeśli nie więcej); byłyby łatwiejsze w odbiorze i czytelne, a przy tak olbrzymim nagromadzeniu pomysłów, spokojnie, wystarczyłoby mu materiału. Bo Waletow świetnie pisze; opisy politycznych rozgrywek są dokładne i dopracowane, spiski gonią spiski i to wszystko ma sens, tylko, że cholera, nie można się w tym odnaleźć!
Zaznaczasz coś, wracasz do tego, ale nagle wątek się urywa i pojawia się zupełnie inny czas i inne miejsce. Łapałam się na tym, że nie miałam pojęcia gdzie jestem i o co chodzi. Nie potrafiłam złapać sensu, wyodrębnić głównej linii czasowej i szczerze, doprowadzało mnie to do szału.
Są tu także takie fragmenty jak np. rozmowa Siergjewa z Agafią, jak opisy świata po katastrofie, tak plastyczne i genialne, że aż czuć było smród zgnilizny (i to wszystko z powodu małego kubka z Kubusiem Puchatkiem), jak plan ucieczki z wozu prowadzonego przez Sójkę, wręcz wybitna rozgrywka przy kolacji u Blinowa, czy wreszcie opis zachowania pani Neonili Iwanownej… i właśnie to wszystko, pomimo, że człowiek męczy się jak potępieniec, gubi i wkurza, zmuszało mnie do dokończenia książki.
Światów przedstawionych jest kilka i zależą od części opowieści w której właśnie jesteśmy.
Bohaterów jest mnóstwo i poznajemy ich na różnych etapach znajomości (bądź zależności) od Siergiejewa. Widzimy zmiany jakie w nich zaszły, często paskudne charaktery a niekiedy chęć spędzenia ostatnich chwil w sposób na tyle godny, na ile pozwala na to rzeczywistość Ziem Niczyich. Te kontakty między ludzkie są bardzo dobrze opracowane i robią wrażenie. Jednak to chyba właśnie skupienie się na relacjach i zachowaniach zgubiło Autora, bo np. walki jest niewiele, ale jak już się pojawia, to buduje klimat i zaskakuje dobrym warsztatem. Gdyby było jej więcej, książki nie dałoby się odłożyć.
No dobra, ale czy warto? Bardzo trudno się przez Dzieci Martwej Ziemi przechodzi. Ciężko się czyta, gubi i od czasu do czasu odkłada książkę na bok, żeby złapać oddech i spróbować się zastanowić o co w ogóle chodzi. Ale to „dobre” pióro, zasiało we mnie taką maleńką iskierkę nadziei, że może, ktoś tym Waletowem pokieruje i wskaże mu co jest nie tak. Że może, te niekończące się retrospekcje zaczną układać się w logiczną całość a sama historia nagle zyska dobry kształt i rozwiązanie. Bo pomimo, tych wszystkich minusów, kiedy się pojawi, sięgnę po kolejną część, z nadzieją…
W historii jest duży potencjał, w Autorze, jeszcze większy i oby nie został zmarnowany.