John Irving „Metoda Wodna”
Z Irvingiem nie jest prosto. Przede wszystkim, pod żadnym pozorem, nie można czytać jego książek jedna po drugiej, gdyż istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że mózg nam się zlasuje. Ja przeczytałam Świat według Garpa, następnie przeszłam do Hotelu New Hampshire i płynnie przetuptałam do Metody Wodnej. No i klops. Stanęłam gdzieś w połowie i nie mogłam. Stwierdziłam, że czytać się tego nie da i, że ogólnie mam całą tą zabawę głęboko w czterech literach.
W związku jednak, z faktem, że na okładce Metody wodnej, facet zeskakuje z nadmuchiwanej piersi, nie mogłam tak totalnie olać tematu. Przeczytałam coś innego, potem jeszcze coś i tak minęły chyba z dwa lata, aż ją odkopałam i przyswoiłam.
U Irvinga zawsze jest jakaś Duża, sex, feministka, dzieci, zapasy i masa problemów. W Metodzie wodnej, nasz główny bohater ma problem z wąskimi moczowodami. Wiąże się to z bolesnym oddawaniem moczu, bólem ogólnie, problemami z erekcją i takimi tam innymi. W celu pozbycia się problemu, po wizycie u francuskiego lekarza (poleconego przez ginekologa Tulpen), Trumper zaczyna stosować metodę wodną. Zresztą już pierwsze trzy strony, sprawiają, że chichoczesz się jak popieprzony. Później oczywiście nie jest kolorowo. Pojawia się szalony pomysł na film, była, dzieciak, obecna i masa totalnie dziwnych zdarzeń, które ciężko wytłumaczyć.
To książka o zwykłym facecie, nikim wybitnym, o takim szarym człowieczku, który stara się dorosnąć, ale nie do końca mu to wychodzi. Najzabawniejsza jest, chyba, właśnie ta zwykłość, brak nadawania pewnym sprawom tej sztucznej głębi. Ot zwykły facet z źle działającym penisem. Czasem ta zwyczajność dobija, zasmuca, każe się zastanowić. I to jest właśnie u Irvinga najlepsze, nigdy nie wiesz na co trafisz na kolejnej stronie.
Jeśli skłaniasz się ku Irvingowi, nie zaczynaj od tej książki, najlepszy będzie Hotel New Hampshire, ale wróć do Metody, bo warto popatrzeć na świat w ten poprany zwyczajny sposób, tak dla odmiany.