Michał Gołkowski „Arena Dłużników #3”

Michał Gołkowski Arena Dłużników #3 Michał Gołkowski "Arena Dłużników #3"
Michał Gołkowski „Arena Dłużników #3” 5.00/5 (100.00%) Głosów: 2 s

Uprzejmie informuję, że poniższa recenzja może być nieskładna, zawierać lekkie wulgaryzmy, teksty obrazoburcze, lub… Onomatopeje, bo cholera jasna, ależ to była przygoda! Hell yeah! Taka dobra!!

Wstępu słowem, żeby nie było, że nie ma; otóż Michałowi Gołkowskiemu strzeliło lat dziesięć w Fabryce Słów i owo dziesięciolecie zbiegło się w czasie z wypuszczeniem dwóch ostatnich tomów Areny Dłużników. Pierwszy z nich, to jest właściwie część trzecia, już za mną i… Jezusie Nazareński jakie to było pojechane. Czytałam i czułam, że oczadzam swoje zwoje mózgowe tym słowem pisanym niczym dymem jakimś magicznym (to modne jest teraz to oczadzanie, choć okolic innych niż głowa 😉 ) i płynę przez tę opowieść w stanie całkowitego upojenia… Przez U wielkie, jeśli nie wielgachne.

Fabuła cudownie pokręcona. Nieustannie wkradał się w nią chaos. Przez chwilę wydawało mi się, że jest za szybko, że za dużo na zbyt małym terenie się tych wydarzeń upchnęło, ale nie, w żadnym wypadku, bo mnie pacnęła zaraz myśl taka, że żeby zrozumieć drogę którą podąża Ezekiel, pojąć jego wybory, trzeba się po prostu zapętlić, zagubić, pokluczyć, albo nagle ni z tego ni z owego wylądować w zupełnie nowym, nieznanym miejscu. To jest koniec świata do ciężkiej popielatej, a nie jakaś tam popierdówka. Po ziemi chodzi Bóg, nie do końca taki o jakim myślimy, ale jednak co by nie mówić Bóg. Anioły mają paskudne nastawienie, martwi wstają z grobów, a cherubinki rozwalają co im pod te śliczne pyszczki wpadnie. Tu nie może być zwyczajnie i powoli; tu ma być człowieczo, czyli kompletnie dziwacznie i nieobliczalnie.

Jak to w Komorniczym cyklu, działo się, więc szybko i energicznie. Cały zestaw naparzanek rodzaju wszelakiego, mnóstwo krwi, przeróżnych istot i popapranych ludzi. Zdarzała się też przyjaźń, wspomnienie miłości i bajecznie charakterne postacie za które można by było odciąć sobie jakąś kończynę…

Ale Wy przecież wiecie z czym Komornika się je, więc nie będę Wam tu pisać co i jak się działo, bo odkrywanie to już tylko Wasza przyjemność, ale jeszcze na koniec, szybko o odczuciach moich co to się w trakcie czytania pojawiły. Notowałam je na karteluszkach, więc mogą być lekko chaotyczne, ale oddają w pełni co mi w głowie siedziało, więc na pohybel i dajemy:

Matko przenajświętsza (choć tu akurat jej nie było 😀 ) już dawno nie było mi tak dobrze; każdy kolejny bluzg, rozpływająca się na piasku, tudzież innej powierzchni, jucha, czy tocząca obcięta głowa przybliżały mnie do doznań wręcz ekstatycznych. Jeśli czegokolwiek brakowało mi w tomie drugim, Gołkowski nadrobił to trójką. Poszedł w ten swój cudowny styl, tę charakterną pisaninę, która choć całkowicie poplątana co kilka stron udowadniała mi, że wszystko tu jest na swoim miejscu i w całej swej pozornej nielogiczności logiczne jest do bólu. Wizja taka mi towarzyszyła, że już wiem, odkryłam co to ma być, czym będzie, a tu BUM, wbiega nagle Gołkoś z gumową pałką, wali mnie po łbie i zanosząc się szaleńczym rechotem krzyczy; a tego wała. I to chyba Areny Dłużników tomu trzeciego kwintesencja. Bo bywało zabawnie, przygodowo, niesamowicie, ale były też takie sceny, które rozrywały serce i pięknem aż krzyczały. Świetnie, genialnie napisana; bo pomysł na to szaleństwo jest oczywiście powalający, ale żeby złożyć to do kupy i opisać to takim a nie innym językiem, no to, to już jest wyższa szkoła jazdy. Podobało mi się bardzo. BARDZO!

Pędzę czytać czwórkę, bo zapowiada się zakończenie jedno na milion… Jeśli nie milionów kilka.

CzaCzytać, bo czas ucieka, a koniec bliski…