Michał Gołkowski „Komornik. Arena Dłużników. Tom II”
Siedzę przed „kompem”, patrzę na pustą worda stronę już chyba dwadzieścia minut i co ciekawe nie dlatego, że nie wiem co napisać, tylko właśnie, że wiem, ale dobór słów w mym umyśle leży i kwiczy straszliwie…
Dobra, nic to, jedziemy z tym koksem, a Wy, usiądźcie wygodnie i zapraszam na środek filmu; czyli to co konieczne, ale nie dla każdego…
Komornik to jak wiecie genialny pomysł był i świetne wykonanie. Idealna trylogia z niespodziewanie spodziewanym i jedynym z możliwych zakończeń, okraszona fantastycznymi biblijnymi potworkami (co to miały być urocze, ale okazało się że plazmą plują i wykańczają co niekoszerne), gigantyczną ilością bluzg (co to mają swoje miejsce), perfekcyjnie dobranymi i ukształtowanymi postaciami i tym niesamowitym piórem Gołkowskiego co to robi dobrze nawet w smutny dzień…
Areny Dłużników miało nie być, ale stała się. Jej pierwsza część była dokładnie taka jak być powinna; abstrakcyjna, cudownie przygodowa i totalnie niepoprawna. Tam dowiedzieliśmy się jaki jest Autora plan na samą opowieść i co z czym jeść będziemy. Drugi tom natomiast to to na co tytuł wskazuje, czyli docieramy na arenę i zaczynamy naparzać.
Nie ma tu zbyt wiele ironii, odniesień do tego co w naszej rzeczywistości się dzieje; tu rządzi walka. Krew, pot i łez tylko brak, ale to dlatego, że zanim zapłaczesz to coś cię z areny piachu zmiecie… Zatopi… Zwęgli… Albo posieka. Walka, walka i walka, przybierająca formę teatru, bądź najprawdziwszej z prawdziwej śmierci. Z bronią, bez broni, z oliwką, JEHOWA, bez oliwki… Nieustające, dynamiczne i naprawdę dobre opisy ostrej nawalanki przyjmują tu rolę wiodącą.
I to by było na tyle, bo choć taki tom nastać musiał, żeby ten zapalnik, co to wszystko poruszy gdzieś odpalić się dało, no i ten gladiatorski światek opisać przy okazji, to przez to brakuje mi czegoś…
Zek się zmienia, jego przyjaciele się zmieniają, ale to jest tak bardzo tą walką zakryte, że schodzi na drugi plan, a ja tak wcale, a wcale nie chce żeby schodziło… Coś nadchodzi, bo nasz główny Bóg odkrywa w sobie pokłady przeróżnych możliwości i jeszcze wpływa na świat co to go stworzył akurat i rozumie go nawet coraz lepiej, ale ja bym chciała żeby działo się więcej, żeby więcej w tym było… Takiego lekkiego potraktowania tematu co to się go z pozoru lekko traktować nie da. Żeby mniej było bluzgów, a więcej tego konwenansów łamania co to je kochałam (łamanie, nie konwenanse oczywiście 😛 ).
Jest tam taki jeden moment, fragment taki co łamie serce i jest on sam w sobie zaskakujący, szybki, ale ZA szybki dla mnie, zbyt niespodziewany, za prosty. Z drugiej strony zastanawiam się; czy nie właśnie na tym polega geniusz Gołkowskiego, że to tak musi wyglądać, że kiedy śmierć może spotkać cię każdego dnia, w każdej sekundzie, to nie ma co się cackać, nie ma co się NIE spodziewać- że ta dynamika powieści musi być fabularnie udokumentowana?
Arena Dłużników nie porwała mnie tak jak myślałam, że mnie porwie. Rozumiem jednak jaki kawałek rzeczywistości Autor chciał nam pokazać, czym się pobawić i jak zmusić Zeka do zastanowienia się nad pewnymi sprawami, ot tak żeby w końcu poukładał to sobie, albo przynajmniej zobaczył jak się poukłada samo.
Czekać będę na część trzecią, czekać będę bardzo, bo zakończenie dwójki daje nie nadzieję a pewność, że teraz to już grubo, albo wcale; zaczyna się początek końca, tylko, że ten koniec, choć zapewne się wydarzy to totalnie jest jednak niewiadomy.
CzaCzytać, bo choć walka to dla mnie za mało, to jednak jej wynik, ciekawi bardzo…