Paweł Fleszar „Powódź”
Jakie to zaskakująco przyjemne doznanie, gdy akcja powieści ma miejsce w mieście, które znasz i to jeszcze na dodatek tak dobrze owo miasto jest opisane! Zamknięty już basen, gdzie dane Ci było, w czasach jego świetności, taplać się w wodzie, obłędne kiełbaski z nyski i te ulice po których chadzasz latami- no, to ja z radością informuję, że Kraków jest w Powodzi jednym z bohaterów
Czyli jeden plus już znacie; świat przedstawiony i sceneria. Teraz czas przejść do gatunku; dostajemy tu kryminał, troszkę thrillera i jeszcze odrobinę sensacji, bo policyjne akcje są w tle.
Opowieść zaczyna się od śmierci przyjaciela. Żeby nie było całkiem cukierkowo, przyjaźń to taka z tych trudnych i przeplatanych ciężką chwilami, więc jak nic kobieta się nam tu pojawia.
Sami bohaterowie różnorodni i dobrze rozpisani. Są charakterni, bywa, że zabawni, wścieknięci tam gdzie trzeba i zapadają w pamięć. Krisa, postać wiodącą, się pamięta, ale jego przybocznych, to już się uwielbia Ważne jest to, że młodzi są tu młodzi, a starzy starzy; wiesz o kim czytasz od pierwszych chwil, dzięki czemu historia nabiera wiarygodności i takiego „prawdziwego smaczku”. A fakt, że Kris nie jest typem super przystojnego Rambo z kaloryferem na brzuchu to już totalnie mnie zachwycił
Fabuła mknie do przodu i już jej początek jest na tyle emocjonalny, że szybko się w to wchodzi i chce się zanurzać dalej. Zagadka ciekawa i trzymająca w napięciu; kluczy to wszystko, a różnorodne wątki wyskakują zza zakrętów i coraz bardziej Cię wciągają, równocześnie zachęcając do odkrycia tajemnicy.
Bywa brutalnie, czasem trzeba zagryźć wargę, tudzież zacisnąć pięść, bo jak to w kryminałach bywa, osobniki przeróżne maja talent do pakowania się w naprawdę niebezpieczne i dziwne sytuacje. Są mundurowi, jest młodzież z tych buntowniczych, kobieta z tych atrakcyjnych i trochę sexu z tych co to są nieźle opisane.
Problem właściwie tylko jeden znalazłam, a jest nim niestety zakończenie, którego jakby nie ma. Wiecie jak to jest z narastającym napięciem? Rośnie, rośnie, aż musi otrzymać godny finał; monumentalny wybuch. Tu niestety jakby go zabrakło. Czyli wszystko rosło, nagle się skończyło i takie przyjemne podsumowanie jeszcze się objawiło przy końcu, na osłodę. Musiałam cofnąć się kilka stron, żeby sprawdzić, czy aby na pewno czegoś nie ominęłam… Czy to był celowy zabieg? Nie wiem, ale niestety nie w moim stylu.
No dobra, to jest to jedno „ale”, ale tak poza tym, to była fajna książka, którą dobrze mi się czytało; forma podania, z przerywnikami w postaci np. nagłówków z gazet to strzał w dziesiątkę, świetny styl i język prowadzenia powieści, bo pan Fleszar, naprawdę potrafi w pisanie… To, tak sobie myślę, że nawet ta końcówka jest do wybaczenia
Coś czuję, że jeszcze o Autorze usłyszymy i mam nadzieję, że Powódź będzie pierwszą z serii, bo Kris na ową serię zasługuje… nawet w innym mieście 😉
CzaCzytać!