Peter V. Brett „Otchłań” Księga II
No nie, no nie i jeszcze raz nie… ja, osoba przedstawiająca się jako zagorzały fan fantastyki sięgam po cykl demoniczny dopiero na końcówce, bo gdzieś mi ta seria „umknęła”? Matko z córką, zaczynam podejrzewać, że moje kilkuletnie uzależnienie od kryminałów, zaowocowało, gigantyczną stratą jeżeli chodzi o fantasy i teraz przyszło mi, jedynie, brać na klatę konsekwencje…
Rozpoczęcie od ostatniego tomu w przypadku Otchłani, niestety, nie jest do końca trafionym pomysłem… Dlaczego? Cóż, Autor zaszalał z ilością wątków i głównych bohaterów. Tutaj nie śledzisz jedynie poczynań wyprawy pod przywództwem Arlena i Jadira, tu także uczestniczysz w przygotowaniach do Nowiu poszczególnych królestw, czy twierdz. Ach no i wchodzisz, jeszcze, do głowy niejakiemu Małżonkowi, co już w ogóle samo w sobie bywa mylące, bo ten to ma za uszami !
Opowieść jest wielowątkowa i wielonarracyjna, więc bez bliższej znajomości wcześniejszych losów postaci, ciężko się w niej odnaleźć (ale, na upartego, się da Ja jestem tego najlepszym przykładem). Dodatkowo to finalny tom; podsumowanie i wyjaśnienie wcześniejszych wątków (dopytałam zagorzałego fana serii- potwierdza ), więc po prostu dla pełnego posmakowania historii, trzeba ją zacząć od samego początku…
Co jest fajne? Opisy walk, których w Otchłani znajdziecie ilość, wręcz, gigantyczną. Są tu i pojedynki i wielkie bitwy. A wszystko bardzo dynamiczne, niezwykle dokładnie przedstawione i czasem ukazane z perspektywy kilku osób, więc aż chłonie się te potyczki i łapie na kibicowaniu poszczególnym stronom.
Niezwykle urozmaicony jest sam świat demonów; rodzajów ich poznasz tu całą masę i chcąc nie chcąc będziesz zachwycał się ich wolą walki, przebiegłością i sposobem w jaki chcą opanować kolejne lokacje, czy… postacie. Umysły, skały, grzyby… przejmują wszystko i robią to, dzięki Brett‚owi, w sposób genialny. A gdy całe hordy, tej mało sympatycznej rasy, najeżdżają jakąś lokację, to tu już mamy do czynienia z takim monumentalizmem, że aż dech zapiera.
Jeżeli chodzi o relację międzyludzkie, to się dzieje. Przede wszystkim nadchodzi ostateczna bitwa. A by strona ludzka mogła w niej zwyciężyć, trzeba zapomnieć, lub choć na chwilę, przestać rozmyślać o tym, kto zabił czyjego brata/ matkę/ syna (bądź zabić próbował) i zjednoczyć siły. A to znowu oznacza, że pertraktacje miały, czasem, naprawdę nerwowy przebieg, by w ostatecznym rozrachunku, zaciekli wrogowie, mogli stanąć ramię w ramię i przeciwstawić się sile, która zagraża ich gatunkowi. Są tu też niezliczone rzesze dzieci, które dźwigają ciężar czynów swoich rodziców… No to i poświęcenie się pojawia… gniew, zadośćuczynienie, walka ze słabościami czy dziedzictwem… Całe spektrum emocji i opisane ciekawie; wnikliwie i przekonująco.
Akcja jest wartka, phi, wręcz powalająco wartka. Czytający musi skupić całą swoją uwagę na chronologii wydarzeń, by nadążyć za fabułą. Ale to jest właśnie w tym wszystkim najlepsze. Wiesz co dzieję się u Leeshy i dowiadujesz się jak bardzo irytująca może być jej matka, by po chwili wylądować w trasie do samego centrum Otchłani i zobaczyć jaki ciężar niesie ze sobą Shanjat i… Shanvah.
Finał monumentalny z odrobiną zbyt słodkiej słodyczy na zakończenie… 😉
Polecam Wam Otchłań, bo to kawał dobrej fantastyki. Tym, którzy nie czytali, proponuje sięgnięcie po cały cykl demoniczny, bo Brett potrafi pisać A tym, dla których to zwieńczenie wielu tomów, mogę napisać jedynie- to genialne zakończenie opowieści!
CzaCzytać, bo Czas Roju nie nadchodzi… on już nadszedł.