Wywiad z Martą Kisiel
- Zakończyliśmy właśnie przygodę z „Siłą Niższą” a w pamięci wciąż mocno tkwi „Dożywocie”. Dla nas sercem tych powieści są niesamowicie charakterystyczne postacie. Jak powstały? Są w pełni wytworem wyobraźni czy też odnaleźć się w nich mogą członkowie Pani rodziny, bliżsi lub dalsi znajomi?
Według mnie wytwór wyobraźni potrzebuje drobiny rzeczywistości, żeby w pełni ożyć — dlatego niemal każda z moich postaci ma w sobie coś pożyczonego, czy to ode mnie, czy to od moich znajomych i krewnych, bliższych i dalszych. Czasem wystarczy naprawdę drobiazg, np. jakieś powiedzonko, nawyk, pojedynczy rys charakteru, żeby w oczach czytelnika bohater stał się czymś więcej niż papier, na którym go opisałam. Przy czym staram się pożyczać od innych wyłącznie cechy pozytywne lub takie, które da się w ten sposób przedstawić. Za to od siebie zawsze biorę wyłącznie to, co najpaskudniejsze. Ot, taki mały masochizm. Nie portretuję też nigdy ludzi jeden do jednego — wyjątek od tej zasady uczyniłam przy okazji „Toń”, wskutek haniebnie przegranego zakładu i na wyraźne życzenie zwycięzcy. No dobrze, dwa wyjątki. Ale myślę, że żaden z tych bohaterów mi w odwecie łba nie ukręci. Raczej. Chyba. Oby…
- Nie możemy o to nie zapytać: czy jest choć minimalna szansa, że poznamy dalsze losy Konrada i jego wesołej hałastry?
Oczywiście, że tak. Co więcej — uwaga, uwaga, poznacie je już wkrótce! Wypatrujcie więc znaków na niebie i ziemi, a najlepiej na moim fanpage’u, bo tam właśnie będą się objawiały. A gdyby i tego, co teraz szykuję, wciąż było mało, to na wiosnę 2019 roku powróci również Oda Kręciszewska wespół z Bazylem i Kuleczką. Kto wie, może znajdzie się też i parę akapitów dla Rocha.
- Pisanie: czym dla Pani jest?
Pracą. Hobby. Męczarnią. Wytchnieniem. Obowiązkiem. Ucieczką od obowiązków. Krótko mówiąc, wszystkim po trochu. A czym dokładnie bądź w jakich proporcjach, to już zależy od tego, ile czasu dzieli mnie od przepaści zwanej deadline’em.
- Opowiadanie to krótki, więc z pozoru łatwy do stworzenia utwór. Jednakże wymaga od Autora, by na małej przestrzeni stworzył taką historię, która zdoła szybko zainteresować Czytelnika. Jak Pani podchodzi do tej formy literackiej? Lub, może bardziej: jak się Pani ją pisze?
Ech, no właśnie, z pozoru… Nie umiem pisać opowiadań, nie przepadam za tą formą, zresztą z bardzo prostej przyczyny — potrzebuję długiego rozbiegu, a na dodatek ni cholery nie umiem się streszczać. Zaraz mi się wszystko rozrasta i niepostrzeżenie pączkuje w powieść, tak jak było przecież z oryginalnym „Dożywociem”. Zaczęłam od pojedynczego opowiadania, a skończyło się na książce, kontynuacji, odnodze i paru innych literackich aberracjach, które mi tu nieustannie kiełkują, mutując na dodatek. W tym tygodniu siadam do pierwszego z trzech zaplanowanych opowiadań i już się boję, co z tego wyniknie. Oby nie saga…
- Wyczekujemy niecierpliwie maja, co przyniesie „Toń”?
Nowych bohaterów wraz z zupełnie nową historią, ale też powrót dwóch postaci już znanych moim czytelnikom. Za tło wydarzeń kolejny raz posłużył mi Wrocław i Dolny Śląsk. Jednak przede wszystkim „Toń” przyniesie, hm, pewną zmianę klimatu. Początkowo zamierzałam napisać kolejną powieść humorystyczną, jak zawsze, tymczasem ni stąd, ni zowąd już w trakcie pisania fabuła wyrwała mi się z rąk i zaczęła przedzierać przez najgęstsze chaszcze, i ani myślała wrócić na ścieżkę, którą tak ładnie jej wytyczyłam w konspekcie. Przemyślałam szybko sprawę i uznałam, że nie ma co się kłócić z własną głową, bo to się zwykle kończy dłuższym pobytem w pokoju bez klamek. Efekt końcowy mnie zaskoczył i myślę, że zaskoczy również Was. A czy na plus, czy na minus — to już wyjdzie w praniu.
- Jakiś czas temu, doczytaliśmy, że na Pani „liście książek do napisania” znajdowało się osiem pozycji. Jak przedstawia się stan owej listy na dzień dzisiejszy i czy rok 2018 przyniesie więcej niż jedną premierę?
Obawiam się, że tych premier uzbiera się więcej. Co najmniej trzy. No, może cztery… Nie żebym stawała w szranki z Remigiuszem Mrozem — tak się zwyczajnie złożyło, że po ukończeniu „Siły niższej” przez dłuższy czas pracowałam równolegle nad „Toń” oraz jeszcze jednym projektem. W międzyczasie składała się antologia opowiadań, starych i nowych. A że pod koniec zeszłego roku postanowiłam zrezygnować z pracy zawodowej na rzecz samego pisania, to nagle zyskałam sporo czasu, żeby wreszcie pokończyć to, co gdzieś po drodze rozgrzebałam. Stąd ten efekt kumulacji.
- Wydanie nowej książki to radość, stres, ulga? A może towarzyszą Pani zupełnie inne odczucia?
Ulga towarzyszy mi przy ostatniej kropce. Premiera nowej książki to z kolei przeogromna radość i równie wielki stres, jeśli nie większy. Wiadomo, czytelnicy mają swoje oczekiwania, które czasem udaje mi się spełnić, czasem jednak nie. Co więcej, te oczekiwania nierzadko nawzajem się wykluczają, bo co czytelnik, to opinia, a to wcale mi nie ułatwia zadania. Jak dodać do tego moje własne wizje czy pragnienia, stres robi się naprawdę ogromny. Dlatego zawsze powtarzam tym czytelnikom, którzy podchodzą do mnie z widoczną obawą, że to nie oni powinni się obawiać mnie, to ja obawiam się ich! Zwłaszcza jeśli uznają, że Licho nie jest dostatecznie szczęśliwe…
- Gdzie w tym roku będą mieli okazję spotkać Panią Czytelnicy?
Wypełzam spod mego kamienia dopiero w maju, z okazji Pyrkonu i Warszawskich Targów Książki. 23.05. w ramach oficjalnej premiery „Toń” zawitam do Wrocławia, zaś pierwszą sobotę czerwca planuję spędzić z tej okazji w Krakowie. Potem będzie już z górki — Polcon, Copernicon, Targi Książki w Krakowie i Falkon. Sezon wyjazdowy tradycyjnie zamknę w grudniu wizytą na Wrocławskich Targach Dobrych Książek.
- Czy CzaCzytać?
Nie cza. Ogólnie to niewiele w życiu naprawdę cza, poza oddychaniem i paroma takimi tam różnymi, ale czytać na pewno warto!