Luca D’Andrea „Lissy”
No tak, przy pierwszej próbie napisania tej recenzji, mój tekstowy tester (kumpel zza biurka, którego darzyłam, w tamtej chwili, czystą, niczym nieograniczoną nienawiścią- tak! Wiem, że to przeczytasz), stwierdził; wywal to i zacznij od nowa. A ja sobie myślę; no cholera jak? W jaki sposób opisać powieść w której najmocniejszym punktem jest element zaskoczenia? I jeszcze nie zdradzając nic co mogłoby Wam ten element zaburzyć?
Hmm, no nic, twardym trzeba być nie miętkim, więc podniosę rękawicę i biorę się za ten thriller od nowa…
Fabuła? Wszystko zaczyna się od ucieczki młodej kobiety, która postanawia, że nie chce żyć już z gangsterem. Podczas jej ucieczki ma miejsce wypadek i tak Marlene ląduje w domu Simona Kellera; samotnika mieszkającego na totalnym odludziu, wysoko w górach…
Potem jeszcze dochodzą do tego; wysłannik Konsorcjum, historia salonu mody ślubnej, pewna klinika, kamienie szlachetne, kawałek tortu i… sama tytułowa Lissy, która jest, no cóż, totalnie odjechana.
Początek był przyciężki i mnie nie wciągnął, ot historia jakich wiele. Pomimo, że Autor w poszczególnych rozdziałach pokazywał losy kolejnych bohaterów i ich wspomnienia, zmieniał tempo akcji i czas, to jakoś nie opuszczało mnie uczucie, że to wszystko już było, brakowało świeżości i tego elementu zaskoczenia, który tak lubię. Jednakże im dalej szłam tym robiło się dziwniej i straszniej. Atmosfera się zagęszczała a poszczególne postacie, okazywały się być zupełnie inne od moich wyobrażeń…
To ciekawe, ale moment w którym akcja przyspiesza nie jest do końca „momentem w którym akcja przyspiesza” To jest bardziej ta zagadka, która nagle nabiera rumieńców; zaczynasz się denerwować bo to co się dzieje jest dziwne i wywołuje niepokój. Ten niepokój utrzymuje się już do końca opowieści a finał wcale go nie niweluje, za to pozostaje z Tobą i wwierca się w myśli, nie chcąc ich opuścić…
Świat przedstawiony bardzo zróżnicowany, bo i sama powieść dzieje się w różnych miejscach i różnym czasie. Ciekawie odwzorowane lokacje i trzeba przyznać, że oddają klimat poszczególnych etapów.
Bohaterowie przeróżni i niezwykle interesujący; oprócz naszej głównej trójki, czyli Marlene (żona gangstera, odkrywająca w sobie gigantyczne pokłady odwagi) Simona Kellera (który jest najbardziej tajemniczą postacią w całej powieści a łączy w sobie zarówno tragizm, okrucieństwo jak i łagodność… ) i Wegener’a (małżonek Marlene, który wydając na nią wyrok, przy okazji przedstawia Czytelnikowi historię swojej przeszłości) jest jeszcze Zaufany Człowiek; osobnik o nienagannych manierach, twardo dążący do celu i wykazujący umiejętności potrafiące wywołać strach w najtwardszych twardzielach. To właśnie Zaufany Człowiek mnie zafascynował; pomimo, że był jedynie drugoplanowcem, to jednak śledzenie jego poczynań bardzo wciągało.
Lissy napisana jest językiem, który przenosi nas w świat starych, dobrych kryminałów. Nie jest tak współczesna, jak wskazuje na to okładka czy opis na ostatniej karcie i to na początku zadziwia; ja przynajmniej, spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Jednakże, kiedy już się w to wszystko wciągnie to nagle styl pisania D’Andrea nie przeszkadza a wręcz oddaje klimat powieści. Coś w tym jego sposobie dobierania słów, przedstawiania przemyśleń poszczególnych postaci, jest takiego, że bez względu na to jak dziwaczny, czy niepokojący wydaje się być konkretny motyw, to tym bardziej chce się go odkryć i iść dalej. To jak z domami grozy; boimy się, ale wchodzimy do środka by przeżyć coś innego, choć z pozoru niebezpiecznego. Tak właśnie jest z Lissy i to się sprawdza- w 100%.
Najmocniejszym elementem tej powieści jest zaskoczenie i klimat. Myślisz, że będzie sztampowo a jednak okazuje się być o wiele mroczniej i dziwniej, niż zdołasz sobie wyobrazić. To chyba też te emocje powodujące poszczególnymi postaciami, sprawiają, że nie dość, że przywiązujesz się do nich, to jeszcze po poznaniu przesłanek, które nimi kierują, nie jesteś pewien co tak naprawdę należy o nich myśleć. I znów to zapętlenie i niejednoznaczność podnosi poziom niepokoju i wymusza, wręcz, potrzebę przeczytania książki do końca i to w jak najszybszym tempie!
Ale jest jeszcze coś; coś co spodobało mi się po raz pierwszy i wciąż mnie zadziwia, że spodobać mi się zdołało. O czym pisze? Cóż, o totalnym i kompletnym absurdzie. Pomysł na postać Lissy jest tak dziwacznie pokręcony i absurdalny właśnie, że fakt, że się sprawdził jest dla mnie niepojęty. No dobra, może nie niepojęty, bo to, po prostu, zasługa dobrego pióra Autora, jego umiejętność siania zwątpienia i uczucia grozy zadziałała, ale… no powiem Wam, myślę o tym i wciąż nadziwić się nie mogę.
Pamiętaj, drogi Czytelniku, że nie każdy kto stanie na Twojej drodze jest tym kim się wydaje… I strzeż się, bo każdy ma swoje demony!
CzaCzytać!