Rick Riordan „Magnus Chase i Bogowie Asgardu. Młot Thora”
Druga z kolei część o przygodach Magnusa Chase’a, w wykonaniu Ricka Riordana i znowu strzał w dziesiątkę. Tak samo, jak w przypadku jedynki, naszpikowana fascynującymi przygodami i genialnym humorem.
Akcja ma miejsce kilka tygodni po wydarzeniach z Miecza Lata. Tym razem, szykujemy się do ślubu Samiry, ale wcale nie z tym kandydatem, który jest jej przeznaczony (Amir) a z pewnym paskudnym olbrzymem, który prawdopodobnie jest w posiadaniu Miecza Thora, który zaginął już w części pierwszej. Jeśli coś się poplątało, coś zginęło, a tym bardziej, nie jest takie jak powinno, to od razu wiadomo, kto mieszał w tym swoje poparzone jadem paluchy… Taak, dokładnie, nie kto inny jak nasz ulubieniec Loki, znów objawi się w pełnej krasie.
Bogowie? Przedstawieni jak zawsze, czyli dokładnie tak, jak w życiu nie przyszłoby nam do głowy sobie ich wyobrazić Jedni są próżni, inni puszczają bąki i obżerają się bez opamiętania, a Heimdall np. uzależniony jest od robienia sobie selfie…
Co się będzie działo? Cóż, będą kręgle, pinball, jedzenie, bliższe spotkanie z rodziną Hearthstone’a, starożytne ząbiaki z ciekawym kodeksem, kamienna zmiana Blitzena, tajemnicza postać w masce wilka, nowy, śmiertelnie niebezpieczny miecz i kolejny, nieżywy towarzysz w postaci dziecka Lokiego.
Akcja pędziła do przodu i sprawiała, jak zawsze, dużo frajdy. Więzy przyjaźni coraz mocniej się zaciskają i jest w tej książce wszystko, to co lubię w dobrych przygodówkach; czyli, prosty język, bardzo dobrze stworzone postacie, niesamowite światy przedstawione, ciekawostki z mitologii nordyckiej, zagadki i te cudne dylematy moralne, które ładnie dopełniają całość.
Jedyne co trochę drażniło to, no właśnie, nie do końca wiem w jaki sposób to opisać… Wydaję mi się, że Riordan odczuł potrzebę wplecenia w swoje książki tych elementów, które są teraz na czasie… mamy więc nieustające rozterki Samiry związane z jej religią, jak wiecie jest Muzułmanką, i choć wytłumaczenie istnienia jednego Boga i bycia Walkirią służącą nordyckim bóstwom, trzyma się kupy, to jednak ciągłe wracanie do tematu religii, nie do końca mi tu pasowało. Mamy też nową postać, nieokreśloną płciowo. I wydaje mi się, że Riordan, mógł spokojnie, opisać skąd się ta nieokreśloność wzięła raz i byłoby dobrze, a nie wracać do tego wciąż i wciąż…
Może chciał nam, Czytelnikom, pokazać swoją otwartość, może chciał, żebyśmy nie skreślali kogoś za religię, czy poglądy, tylko postarali się zobaczyć co ktoś ma w środku… nie wiem, ale wydaje mi się, osobie bardzo otwartej i pokręconej, że robił to zbyt nachalnie. Ocenę pozostawię jednak Wam!
Podsumowując, pomimo, tych malutkich minusów, to świetna, zabawna przygodówka, a kończy się tak, że po prostu, aż ślinka cieknie na kolejną część!!
Polecamy! Bo nigdy nie wiadomo, kiedy jakaś Walkiria zjawi się w naszym pobliżu… Oby nie za szybko 😀