Daniel Komorowski „Furia Wikingów”
Moje kontakty z Wikingami były sporadyczne, ale za to różnorodne. Pierwszy raz, temat objawił mi się nazwiskiem wielkim, bo samym Neilem Gaimanem i jego Mitologią Nordycką. Później, w wersji zupełnie odmienionej, przybył wraz ze swą Walkirią, Magnus Chase, żeby na koniec totalnie mnie rozbić, to śmiechem, to mocno sugestywnymi obrazami, w wydaniu odjechanym i cudownym, czyli Angus Watson i jego seria Na zachód od Zachodu. Brakowało polskiego akcentu, więc po książkę Daniela Komorowskiego sięgnęłam chętnie, spodziewając się nowego, na ten temat, spojrzenia.
Furia Wikingów to historia Ragnara, jego wesołej gromadki i tych co to za nim nie przepadali, bo, cóż, sam sobie nagrabił. Opowieść jest krwawa, pełna walki, strategii, różnego podejścia do tematu najeżdżania ziem wszelakich i przepełniona postaciami niezwykłymi.
Bohaterowie świetnie rozpisani; charakterystyczni, z tych, których to niekoniecznie chce się poznać osobiście (niektórzy byli, delikatnie rzecz ujmując, bezpośredni w kontaktach 😉 ), ale już czyta się o nich bardzo przyjemnie. Postacie wiodące prowadzone konsekwentnie. Ich cechy, czy zachowania świetnie współgrają z dokonywanymi czynami.
Fikcja łączy się z faktami historycznymi i z każdą kolejną stroną coraz mocniej utwierdza się Czytelnik w przekonaniu, że Autor mocno przyłożył się do zgłębienia tematu i oddania klimatu czasów, w których wyznawcy Odyna przemierzali wielkie morza. Miejsca walk, bogowie, obrzędy; o tym chce się czytać- o narodzie, który miał przed sobą cały świat i którego wierzenia fascynują nas po dziś dzień.
Wątek romansowy plus miłość w rodzinie; jest i to… cóż, ciekawie ujęta.
Niestety, pomimo wszystkich tych plusów i faktu, że fabuła jest naprawdę logiczna i spójna, to jednak coś nie zagrało. Nie towarzyszyło mi żadne napięcie. Jakby przez budowę zdań, czy brak ozdobników (tego liścia, co to np., u Tolkiena przez pięć stron, z drzewa, swobodnie opada, mi zabrakło), pojawił się przy czytaniu taki miarowy, jednostajny, wręcz nie do pokonania rytm… Coś się tu takiego językowego zadziało, że naprawdę trudno było mi Furię skończyć.
Jakby słowa nie były w stanie oddać danej sceny, a zdania nie potrafiły wesprzeć wyobraźni.
Daniel Komorowski powieścią o Wikingach zadebiutował. Zakończenie jego debiutu, jak nic, zapowiada dalszą część wyprawy i jestem ciekawa, czy to co się tu nie sprawdziło ulegnie poprawie w kolejnych tomach, a to co było dobre, jeszcze bardziej urośnie w siłę…
Cóż, tak sobie myślę, że jeśli macie fizia na punkcie wojowników z dalekiej północy, to w Furii dowiecie się o nich wiele i jeszcze więcej. Sama opowieść jednak potrzebuje szlifu, który mam nadzieję pojawi się w następnej części.