Jacek Piekara „Miecz Aniołów”
Głupcy idą do nieba
Kości i zwłoki
Sierotki
Maskarada
Miecz Aniołów
Mordimer Madderin to już jest taki kawał… Inkwizytora, że aż głowa boli. W pełni oddany sprawie, nie waha się przed „wymierzeniem”, no właśnie… wymierzenie to nie za bardzo pasuje, hmm… to może inaczej- Mordimer Madderin jest niezwykle oddany sprawie, w którą głęboko wierzy i w swych śledztwach, poszukuje wszelkiego rodzaju herezji, by umęczeni złymi mocami osobnicy, mogli z radością stanąć na stosie, spłonąć i odnaleźć radość w objęciach Boga…
Brzmi dziwacznie? No tak, ale wiecie, jak ktoś uczył się ścigania tych tam wyżej opisanych, jest święcie przekonany o swoich racjach i jeszcze na dodatek ma Anioła Stróża z dość wybuchowym charakterem… to się to właśnie tak kończy
No dobrze, ale przejdźmy do bardziej technicznych informacji; Miecz Aniołów to zbiór 5 opowiadań. Czyta się je szybko i z każdym kolejnych chce się więcej. Piekara dobrze pisze, uderza w tematy trudne i daje nam bohatera, który jest tak nieoczywisty i pokręcony, że na jednej stronie człowiek się martwi a już przy kolejnej ma nadzieję, że faceta szybko wykończą.
Wątki kryminalne mieszają się z horrorem, komedią i fantastyką. Akcja mknie do przodu i zaskakuje kolejnymi, totalnie niespodziewanymi zwrotami akcji…
Fabuła jest intrygująca, wątki ciekawe i sporo się dzieje. Tu czarownice, tam heretycy, pomiędzy tym demony, piękna aktorka, czy dzieci, które cudem uniknęły pożarcia… no pełen wachlarz dziwów i istot wszelakich a okraszone jest to jeszcze światem przedstawionym; czyli smrodem, brudem i ubóstwem plus dodatki takie jak podagra, wrzody i innymi choróbska, które z radością toczą ciało biskupa… Jaki ten świat jest paskudny i straszny. Każdy bardziej poczciwy, lub choćby miły jego fragment jest przez Autora w genialny, wręcz sposób, niszczony i zrównywany z ziemią. Z pozoru źli są tu dobrzy a znowu Ci dobrzy, wcale a wcale dobrzy nie są… Choć i z samą definicją „dobra” mieć można w tych historiach problem…
Są tu takie momenty jak np. rozmowa o trupożercy, które wywołują wręcz śmiech przez łzy, ale też te (np. rozważania o starej, chorej, brzydkiej żonie), które powodują, że ma się ochotę cisnąć książkę gdzieś daleko i nie czytać już nic więcej, bo po prostu po głowie kołacze się jedynie myśl, że Madderin to potwór… ale nie trwa to długo, gdyż pióro Autora wzywa; bo chcesz wiedzieć jak potoczą się losy poszczególnych postaci i kto wyląduje pod jakże „sprawiedliwym sądem” głównego bohatera.
Ostatnie, tytułowe opowiadanie wgniata w fotel zakończeniem i zmusza do myślenia, o tym co będzie dalej i czy naprawdę szykuje się to co nam się zaczyna powoli wydawać… przynajmniej mnie 😉
Zostawiam na małą chwilę Cykl Inkwizytorski; cztery książki o jednej postaci, w jednym miesiącu spowodowały, że muszę na chwilę od niego odpocząć… Ale, wiem już, że jeszcze tylko moment i zaraz znów do niego wrócę, bo cholera uzależnia… i nie pozwala przejść obok obojętnie…
CzaCzytać! Cza… wierzyć, bo konsekwencję „nie wiary” są tuż tuż…
*Książka wydana w ramach kolekcji Mistrzowie Polskiej Fantastyki