Maja Lidia Kossakowska „Bramy Światłości tom III”
Cykl Zastępy Anielskie poznałam dopiero przy Bramach Światłości i choć wcześniejsze dzieje Lucka i Frey’a znane mi nie są (co na 100% nadrobię) to ta podróż, z poszukiwaniem Pana u celu, wciągnęła mnie straszliwie.
Bardzo cenię styl pisania Autorki, zarówno przy tych historiach lżejszych (Grillbar Galaktyka to mój ulubieniec) jak i tych zmuszających do przemyślenia tego co właśnie się przeczytało (Ruda Sfora to arcydzieło), bo jest w tym i humor i inteligencja i… no, coś takiego nostalgicznie- mądrze- magicznego, czego do końca nie potrafię sprecyzować, ale działa na mnie bardzo… BARDZO.
No i Bramy Światłości, jak już się zaczęły i objawiły cudownie w pierwszych dwóch tomach, tak i otrzymały idealne zakończenie w postaci tomu trzeciego…
Zaczyna się tak, jak już napisałam w jednym z komentarzy na Facebook’u; czyli, człowiek siedzi i tylko sobie powtarza; Daimon wróć, Daimon wróć… a potem to już jest różnych powtórzeń jeszcze więcej, bo Kossakowska w taki sposób dawkuje napięcie i żongluje wątkami, że nie dość, że dech zapiera to jeszcze, czasem, aż trudno zapanować nad emocjami.
Dzieje się dużo; bo tutaj jakieś pradawne potwory nagle z ziemi wyskakują, żeby przeszkodzić jednej z ekip. Tam znowu, martwimy się o Razjela i jego małego (ciałem, duchem w żadnym wypadku) widmowego przyjaciela- gdyż tajemnica tej dwójki, jest coraz trudniejsza do utrzymania a macki Kongregacji, z Nergalem na czele, zaciskają się na nich coraz mocniej… Och, no i jeszcze Asmodeusz dzielnie walczy o dołączenie do Lucka, Sereda tłucze się z przedziwnymi myślami, Gabriel szaleje z niepokoju, szpiedzy każdej ze stron aż się mieszają, dochodzi do łapanek, przesłuchań, walki, podróży, głodu… a Jasność wciąż wydaje się bohaterom uciekać.
Wątki się przeplatają, tworząc niezwykle dynamiczną akcję. Przeskakujemy z lokacji na lokację, podziwiamy poszczególne światy, bóstwa i śledzimy bohaterów z wciąż rosnącym niepokojem.
Postacie są nakreślone w niezwykle precyzyjny sposób; ich emocje, wygląd- każdy szczegół jest dopracowany i tworzy perfekcyjną, mocno zapadającą w pamięć, całość. Czasem czyta się powieść i na koniec pamięta nazwisko, czy ksywkę jednej wiodącej istotki; tutaj w głowie siedzą wszyscy- poczynając od głównych bohaterów a kończąc na tych, którzy pojawiają się na chwilkę- mają tu przypisane miejsce i odgrywają swoją rolę; nie występują żadne, przypadkowe, czy niepotrzebne elementy.
Tak samo jest z bóstwami i światem przedstawionym; ich różnorodność, piękno a czasem brzydota, powala. Opisy plastyczne, ułatwiają pracę wyobraźni; Bramy Światłości, wręcz czyta się obrazami.
Jeżeli chodzi o poszukiwanie Jasności, próbę zrozumienia, dlaczego Pan „opuścił” swych wyznawców… cóż, wiele się wyjaśnia a odpowiedzi z jednej strony wydają się być porażająco, wręcz oczywiste i nawet trochę banalne, by nagle oświecić nas prawdą; że tak to już właśnie jest. Że te najprostsze odpowiedzi, te, które gdzieś tam w podświadomości mamy cały czas; są tymi najlepszymi.
Nie obyło się też bez wzruszeń… dobra, wzruszenie to zbyt lekkie słowo Pierwszy raz od dawna wyć mi się wręcz chciało nad losem jednej z postaci! I to, aż tak, że zrobiłam najstraszliwszą z możliwych rzeczy i przekartkowałam kilka stron, żeby tylko się dowiedzieć co i jak… Później wróciłam do właściwej kolejności a w jakim stanie, to już dowiedziecie się śledząc końcowe losy pewnego bohatera, bo jestem przekonana, że nie dość, że od razu wpadniecie na to o kim tu piszę, to jeszcze jak nic, będziecie mieli podobnie 😉
Bramy Światłości to inteligentnie skonstruowana trylogia w niesamowitym świecie magii, religii i istot, które z jednej strony wydają się być totalnie fantastyczne i nierealne a z drugiej są w swym postępowaniu niezwykle ludzkie. To także opowieść o poszukiwaniu, odpowiedziach, przyjaźni, miłości i… zdradzie.
Wciąga, bawi, smuci a czasem, zmusza do myślenia nad tym, co w życiu jest naprawdę ważne a to wszystko w świecie w którym z Nieba do Głębi, wcale a wcale nie jest aż tak daleko…
CzaCzytać! Cza… szukać