Maja Lidia Kossakowska „Takeshi. Pałac umarłych”
Zamknijcie oczy. Zróbcie kilka głębokich wdechów.
A teraz wyobraźcie sobie kroplę która powoli spada do jeziora. Jeziora ukrytego w skałach, idealnie czystego, ale ciemnego, nieomal czarnego i skrywającego prawdę o swej głębokości… Taki właśnie jest Takeshi, stanowiący część pięknej, ale zabójczej opowieści, która porusza i uspokaja równocześnie.
Ta seria nie jest z tych lekkich. Maja Lidia Kossakowska, jak już wspominałam przy innej recenzji, pisze mądrze, ale tutaj w Pałacu Umarłych pisze również niezwykle poetycko. Czytasz opis walki, który ma nie jedną (czy jakiś tam akapit), a kilkanaście stron i nie tyko uderza cię dynamika poszczególnych pojedynków, ale także niesamowita ich plastyczność. Każdy ruch, każdy dźwięk, przyspieszony oddech, czy uderzenie jest rozpisane z olbrzymią dbałością o szczegóły i to jest fajne, ale jeśli szukasz lekkiej rozrywki, to przepadniesz i po prostu się zmęczysz. Dlatego polecam zostawić sobie Takeshiego na taki czas kiedy pojawi się możliwość skupienia się na książce i spędzenia z nią dłuższej chwili, żeby nie tylko ją docenić, ale również móc odkryć w pełni to co ze sobą niesie.
Fabularnie jest ciekawie; całość ma miejsce na przełomie kilkunastu dni i jest rozbita na trzy wiodące postacie z których każda cechuje się troszkę inną dynamiką. Co tu dużo gadać, każdy element ma swoje miejsce. Dialogi pasują do wydarzeń i postaci. Wątki bardzo logicznie i spójnie się zapętlają, a każda akcja wywołuje odpowiednią reakcję.
Co do świata przedstawionego; bajka, a w niej jest Japonia i czytając Takshiego, czułam nie tylko jej klimat, ale również wiek. Miałam poczucie jakby powieść działa się w czasach samurajów, dawnych wierzeń i bogów kroczących po leśnych ścieżkach… Gdy jednak tylko zaczynałam nurzać się w tej nostalgii, to nagle Autorka wrzucała mnie na cyberpunkową stronę historii. Na przykład jest tam taka jedna scena gdy pojawia się pojazd, nie będący jedynie pojazdem, ale jakby stworzeniem i pędzi on przed siebie, a potem kończy swój rajd w ten a nie inny sposób i to jest coś tak niesamowitego, łączącego dwie różne rzeczywistości, że aż pojawia się wzruszenie i mnóstwo myśli równocześnie- no powiem Wam można się w tym zatracić, w tej mieszance wręcz idealnej i dojmująco smutnej.
W środku znajdziecie tego smutku jeszcze trochę, mnóstwo energii, brutalności, paskudnych antagonistów, wysublimowaną magię, powracające wspomnienia, fantastyczne stworzenia będące ludźmi (czy może ludzi będących stworzeniami), poświęcenie, oczekiwania, przyjaźń, czy wychodzenie z traumy. Elementy fantastyki przeplatające się z mocnymi scenami walk (które tak jak napisałam są rozpisane w sposób graniczący wręcz z ideałem), suspens, powroty bohaterów których poznaliśmy w poprzednich częściach i totalnie, kompletnie, całkowicie zaskakujący… Finał.
No właśnie, to może wróćmy do tej kropli ze wstępu. Niech w tym ostatnim akapicie wystąpi w innej formie, tej co drąży skałę; dokładnie tak jak pisanie Mai Lidii Kossakowskiej drążyło dusze Czytelników ucząc ich myślenia i otwierając na piękno fantastyki. Zakończenie Takeshiego jest otwarte, ale dla nas, jej fanów, jest zamknięciem. Ostatecznym zakończeniem historii, której końca nie będzie dane nam poznać…
CzaCzytać.