Marta Kisiel „Małe Licho i anioł z kamienia”
Moje życie, ostatnio, uległo totalnej przemianie; masa radości, zero snu, sporo spacerów (po mało wyboistym podłożu), a zakupy to głównie śpiochy z Batmanem, lub puchate świąteczne renifery… Czyli jak nic; zostałam mamą.
Czytanie, po tej przemianie, wymaga sporo wysiłku (bo Mały Człowiek jeszcze nie współpracuje), ale, walczę dzielnie, gdyż dzięki bóstwom wszelakim, czy jakiejś urokliwej sile wyższej, szczęście mnie spotkało i trafiam teraz na same „drugie części” i to na dodatek wyczekiwane!
Co to ma wspólnego z Małym Lichem i aniołem z kamienia? A no to, że, po pierwsze, było jedną z tych „drugich części”, a po drugie w najtrudniejszym z nowonarodzeniowych momentów mnie ta opowieść dopadła i to właśnie dzięki niej, jakoś tak lżej na serduchu mi się robiło, a i na świat zaczęłam patrzeć o wiele radośniej…
Bożek zmuszony jest opuścić (na chwilkę!) swój cudowny, magiczny dom i wyrusza do miejsca, które zmienione, to jednak wciąż pozostaje początkiem Dożywotniej serii… Co? Czemu? I Dlaczego; to już pytania, na które odpowiedzi znajdziecie w samej historii, ale ja od siebie mogę Wam zdradzić, że fabuła jest dynamiczna (bo zwroty akcji są częste, a przygoda wciągająca), fantastyka, za sprawą postaci (Bazyl wraca! I mamusia Bazyla! I Oda też jest; cudownie wysoka i rozczochrana!), przyjemnie łechce moje literackie gusta, a treści, te przeznaczone dla Małych Ludzi, nadają się także dla Ludziów Dużych jak i przekazują prawdy, czy znaczenia, które uczą o tym co jest ważne i… jak to „ważne coś” dostrzegać.
Nosz, tak serio (serio!) to nie mogłam się oderwać! Humor, ten Marto- Kisielowy, który uwielbiam, towarzyszy bohaterom i powoduje u Czytelnika, niczym nieograniczone (wliczając w to płaczącego brzdąca) wybuchy śmiechu. Bywa rozczulająco i jeszcze do myślenia daje i pokazuje, jak być powinno, jak jest i co zrobić, żeby było dobrze.
Bo wiecie, to co złe być powinno, okazało się być całkiem dobre, a to dobre- głęboko zagubione.
A! No i jest to opowieść ilustrowana czarno- białymi tworami, które są jednak tak barwne, że idealnie oddają ducha historii i nie wyobrażam sobie, żeby rysunki Pauliny Wyrt nie towarzyszyła kolejnym Bożkowym przygodom.
Gdy mój Orzeszek preferował jedynie noszenie jak i przytulanie (co tak szczerze trwa nadal…) i gdy w środku nocy, zwiedzaliśmy razem poszczególne pokoje to czytanie Małego Licha i anioła z kamienia powodowało, że chichrałam się bez opamiętania, ocierałam łzę wzruszenia i myślałam sobie, że takimi historiami chce się z moim Małym Człowiekiem dzielić, żeby wiedział jak być dobrym i jak kochać.
Wokół nas jest o wiele więcej aniołów, niż możemy sobie wyobrazić i to czy mają piękne skrzydła, czy włochatą aparycję, to już nie ma żadnego znaczenia!
SzaSzytać! Znaczy się CzaCzytać!