Michał Gołkowski „Arena Dłużników #4”
Najdroższy sercu memu Czytelniku; bądźmy szczerzy, jeśli miałeś w rękach poprzednie części cyklu Komorniczego, to obydwoje wiemy, że bez względu na to co tu napiszę Ty i tak po część czwartą sięgniesz. Przecież by Cię ciekawość zżarła, przemieliła i wypluła, bo trzeba, po prostu trzeba się dowiedzieć jak Michał Gołkowski to zakończył.
Jeśli jednak, drogi Czytelniku przywiodła Cię tu ciekawość, bądź totalny przypadek i wcześniejsze tomy nie są Ci znane, pozwól by ta recenzja była właśnie dla Ciebie; niech trochę poopowiada, lekko podsumuje i zarysuje klimat tego fantastycznego szaleństwa .
Arena dłużników to siódmy tom trylogii (nie, nie pomyliłam się w cyferkach ) o facecie co to miał pomóc tym z góry (patrz biblijni „bohaterowie”) przeprowadzić apokalipsę (tu ponownie biblijny klimat), ale po drodze trochę się zmieniło, no i po wielu bardzo abstrakcyjnych przygodach, kiedy to tak naprawdę okazało się, że ci co to zakładaliśmy są tymi dobrymi wcale a wcale dobrzy nie są, ba, są cholernie niesympatyczni i rąbią, mordują jak leci (co nie do końca jest winą paskudnego charakteru, ale wiedzy braku), na najwymyślniejsze sposoby jakie tylko przyjdą Ci do głowy… Po tym wszystkim właśnie, jak to przy apokalipsie bywa… Skończył się świat (co dość oczywiste w związku z tematyką apokaliptyczną, ale jak i co w związku z tym, to ja już przemilczę).
I tak trzy tomy za nami, ale, żeby nie było tak łatwo, to wtedy się wszystko pochrzaniło w inny sposób, bo pojawił się taki jeden anioł, kolejny paskudny z natury, ale tak paskudny, że ho ho i Zek (ten tytułowy Komornik i facet z trzeciego akapitu) wylądował w centrum wydarzeń, ponownie podczas tej, ale jednak innej apokalipsy i spotkał fajną ekipę, przybył na Arenę, no i poszło!!
Musisz zrozumieć, że te książki są tak dobre (bo są) z powodu kompletnego od czapy pojechania. Żeby stworzyć coś takiego i w tak udany sposób to już trzeba, jak to kiedyś mówiłam; umieć w pisanie.
Cykl Komorniczy jest pełen uzupełniających się i co ciekawe współgrających przeciwieństw, mówi językiem pełnym bluzgów i prawd jednocześnie. Obdziera ze świętości to co święte ubierając ją następnie w kompletnie abstrakcyjne, przemocowe ciuchy, które zdaje się pasują jej nawet bardziej niż oryginalne buty.
Rzecz się ma o końcu świata, ale też o rodzinie i przyjaźni. Morza krwi rozstępują się tu pod luźno wrzucanymi odnośnikami do obecnej sytuacji politycznej, gospodarczej i społecznej. Humor przeplata się z makabrą. Akcja pędzi. Zza każdego rogu wystawiają swe łebki takie zwroty i przewroty, że nic tylko się zapowietrzyć i paść trupem… Ze szczęścia oczywiście No i jest jeszcze walka, ciągła i wszechobecna w postaci zrywów, pojedynków i zaplanowanych strategii; cudeńko.
To była niesamowita przygoda, a Cykl Komorniczy otworzył mi drzwi do poznania twórczości Gołkowskiego, która jest jedyna w swoim rodzaju.
Drogi Czytelniku, zarówno zaznajomiony jak i zielony w kwestii tej opowieści; to był świetny finał, taki który przychodzi niespodziewanie, trochę dziwi, lekko cieszy, czasem przysładza, ale przede wszystkim daje malusieńki (tyci, tyci taki) promyczek (promilek) nadziei… Nadziei, że to jeszcze nie koniec 😛
CzaCzytać, bo, no błagam! Taka historia zdarza się raz na milion lat!