Michał Gołkowski „Błoto”
Michała Gołkowskiego darzę miłością absolutną po serii o Komorniku. Nic na to nie poradzę… a na dodatek, jestem fanem, takim najstraszniejszym ze strasznych, katującym rodzinę oraz przyjaciół fragmentami książki, cytatami, czy szybkimi opowieściami o fabule… Ale, ileż można katować jednym tematem?! Mając, więc, na uwadze zdrowie psychiczne wszystkich mi bliskich, postanowiłam sięgnąć po inne powieści Autora, toby dać im coś nowego. No i wzięłam się za Stalowe Szczury i… jestem w szoku.
Nie wiedziałam o Błocie nic. Totalnie! Ani o czym jest, ani z jakiego czasu. Czy fantastyka, czy obyczaj; no, całkowity strzał w ciemno.
Dostałam opowieść o wojnie. Militarnego giganta, poświęconego Kapitanowi i jego kampanii karnej. A ja? Nie znoszę takich powieści, nudzą mnie i nie wciągają, więc jak zaczęłam czytać, to pierwsza myśl, która mnie uderzyła, brzmiała mniej więcej tak; cholera nie zdolę. Po trzech stronach, wiedziałam już jednak, że nie dość, że zdolę, to jeszcze pożrę ją w tempie na tyle szybkim, że nie będzie czasu na katowanie rodziny fragmentami… gdyż wciągnęła mnie i to straszliwie!
Historia, sama w sobie, pozornie, skomplikowana nie jest, bo, po prostu, ekipa, pod dowództwem niejakiego (tajemniczego) Reinhardta, prze do przodu, starając się przeżyć i wybić, po drodze, jak najwięcej francuskich żołnierzy się da. Poznajemy jej członków, którzy różnią się zarówno charakterem jak i podejściem do walki i dość szybko zaczynamy trzymać kciuki za to, żeby po drodze padło ich jak najmniej. Postacie są stworzone genialnie i idealnie wpasowują się zarówno w samą opowieść jak i panujące warunki.
Ale tę książkę tworzy przede wszystkim klimat. A klimat ten, to ni mniej, ni więcej niż syf jakim wojna jest. Żeby nie było, mamy tam poświęcenie, jest przyjaźń, czy oddanie dla dowódcy. Akcja bardzo szybka i płynna, ale to właśnie opisy wszechogarniającej masakry sprawiają, że nie można się od Błota oderwać. Gołkowski ma talent do obdzierania wydarzeń z patosu i piękna. W zamian za to daje Czytelnikowi obraz prawdziwy, taki, który porusza i sprawia, że widzimy świat takim jaki jest on naprawdę. Wojna więc, to nie jest czas, w którym pięknie ubrani mężczyźni dosiadają rumaków i w chwale, wkraczają na front, by wrócić w stanie nienaruszonym do domu… Wojna to błoto, choroby, głód, przerażenie i wszechogarniająca krwawa jatka.
Ach, mamy i element, nazwijmy to, z braku laku, fantastyczny, bo Kapitan nie jest sam… towarzyszy mu pewna postać, widziana tylko przez niego i będąca takim przewodnikiem, który wskazuje mu jak przebiegną kolejne potyczki…
Są, też, tajemnice a wraz trwaniem historii, stopniowo poznajemy zarówno jej bohaterów jak i to co im przyświeca i powody dla których znaleźli się w swym, co najmniej, przerąbanym położeniu. Czasem przenosimy się z frontu do dowództwa, gdzie znów, możemy zobaczyć jak to wszystko wygląda z kierowniczych stanowisk. Pojawiają się nowe postacie, bywają momenty zdziwienia, czy radości. Jest zemsta i bohaterstwo, no jak to w dobrej powieści; wszystko na swoim miejscu.
Błoto trzeba przeczytać, bo to coś innego i napisanego w bardzo dobrym stylu. Pomimo mocnych, obrazowych opisów, nie zniechęca brutalnością, tylko wciąga intensywnym obrazem panujących w tamtych realiach wydarzeń.
To pierwszy tom cyklu Stalowe Szczury, ale ja już, wiem, że sięgnę po kolejny… i Wam też bardzo polecam !
CzaCzytać… by dowiedzieć się kim była Marlene… i by poznać prawdziwy obraz wojny…
Wciska w fotel!