Richard Bachmann (Stephen King) „Ostatni bastion Barta Dawesa”
Bart Dawes jest zwyczajnym mężczyzną z normalną pracą. Ma żonę a jego dziecko zmarło na raka. Niby zwyczajny obywatel. Tyle, że pewnego dnia musi opuścić dom, ponieważ pewna autostrada ma zostać rozbudowana. Zdenerwowany postanawia coś z tym zrobić.
Książka jest co najmniej dziwna. Przez większość czasu główny bohater podejmuje całkowicie, irracjonalne decyzje. Tylko i wyłącznie dzięki swoim wyborom traci żonę i pracę, kupuje broń i robi inne dziwne rzeczy. Naprawdę szybko przestałem darzyć go sympatią. Irytuje praktycznie przez całą książkę.
Pewnie King chciał pokazać, że Dawes zapada się w otchłań szaleństwa, ale moim zdaniem coś poszło nie po myśli autora…
Denerwował mnie sposób myślenia głównego bohatera; chodzi o to, że on cały czas jakby mówi do swojego zmarłego syna. Na początku książki cały czas prowadzi z nim wewnętrzną dyskusję. Ja wiem, że to miało pokazać, że, nie pogodził się on, ze śmiercią syna, no ale jak po raz dziesiąty, facet pyta się o coś tego swojego synka, to to już naprawdę wkurza.
Reszta bohaterów była lepiej napisana. Jest, więc, dziewczyna jadąca do Las Vegas, jest gangster, który wzbudza sympatię a także wielu innych, którzy tworzą swoje własne historie.
Ogólnie powieść jest jakaś taka odrealniona. Przez większość czasu Dawes albo gada do siebie, albo zaprzepaszcza swoje życie.
Akcja koszmarnie wolna, bo tak naprawdę nic się tam nie dzieje. Fabuła jest a jakby jej nie było.
Książka jest dość cienka i mimo wszystkich minusów, przeczytanie jej zajmuje tylko małą chwilkę.
O! Jeszcze styl, który też mi się nie podobał. Był dość toporny.
Jest to jedna z tych książek z których, po jednym tygodniu po przeczytaniu, nie będzie się wiele pamiętać.
Kończąc, może po prostu jestem ignorantem, który nie umie zobaczyć „drugiego dna” , może nie znam się na prawdziwej literaturze, może jestem na nią jeszcze za młody, ale uważam, że książka jest zbyt udziwniona, a autor sam pogubił się w tym co pisał.
Za kilka lat sięgnę po nią ponownie i zobaczymy, póki co, z ciężkim sercem, bo Kinga uwielbiam, nie polecam… Może i Bastion miał zmusić do myślenia, ale w moim przypadku… jedynie znudził… Tak mi się wydaje, że czasem próba napisania czegoś głębokiego, może skończyć się przerostem formy nad treścią i chyba tak własnie było w tym przypadku… Szkoda.