Rick Riordan „Big Red Tequila”
Do głowy mi nie przyszło, że pan Riordan, czytaj ten z serii o młodocianych półbogach, zechce napisać coś całkowicie dla dorosłych… a on nie dość, że to zrobił, to jeszcze na dodatek połączył niezłą sprawę kryminalną z masą sensacyjnych wątków, starym, dobrym, sprawdzonym trójkątem, charakternym kotem i zalał to morzem tequili.
Tres Navarre, główny bohater, wraca po dziesięcioletniej nieobecności do swego rodzinnego miasta (mamy fart, bo jest to San Antonio, więc Teksas uderza w nas całą swoją kulturą, ukropem i kolorami) gdzie wpada po uszy w kłopoty i… w ramiona byłej dziewczyny. Cóż już na początku dowiadujemy się, że wyjazd głównego bohatera nie był spowodowany jakimś kaprysem a tragiczną śmiercią ojca, więc jak sami widzicie, nie ma szans na spokojną, radosna opowiastkę.
Tres jest postacią tajemniczą i tak naprawdę dowiadujemy się sporo o jego młodości, mieście, charakterze, ale to dlaczego uprawia Thai Chi, czy jakim cudem stał się człowiekiem który na zlecenie dyskretnie zdobywa informację o innych (czy choćby dlaczego Mai’a Lee jest nim tak zafascynowana), cóż tutaj wiemy niewiele, ale myślę, że kolejne części (będą na pewno) pozwolą nam poznać go bliżej.
Jeżeli chodzi o samą fabułę, no to tak; oczywiście zaczynamy od próby odnalezienia mordercy ojca, potem znika dziewczyna z przeszłości (i potencjalnej przyszłości) i to po ciekawej nocy, spędzonej z głównym bohaterem… jak zawsze, w dobrych kryminałach, wszystko zaczyna się zapętlać i przewija się cała masa postaci; poczynając od nadopiekuńczej matki, przez biznesmena który kiedyś miał spore zatargi z prawem, nowobogackich rodziców byłej- obecnej, byłego byłej- obecnej, przyjaciela ojca, wrednego gliniarza, dobrego gliniarza, wścibskiego dziennikarza aż po nad wyraz atrakcyjną panią adwokat. Dodajmy do tego jeszcze machlojki finansowe, galerie sztuki, szantażystów, koszmarny łomot (poczyniony jednak na zasługujących na to osobnikach) a dostaniemy przepis na świetną historię i to jeszcze dobrze wyważoną.
Afera goni aferę, alkohol leje się strumieniami a sam Tres, choć z niezwykłymi umiejętnościami, jest tak bardzo podobny do każdego z nas, że nie da się do niego nie przyzwyczaić i go nie polubić. Nie mówiąc już o tym, że ilość podejmowanych prób, mających na celu zakończenie jego krótkiego żywota jest tak duża, że w końcu mimowolnie zaczynasz, drogi Czytelniku, trzymać za niego kciuki.
Ilość wątków jak i postaci potrafi od czasu do czasu wprowadzić niewielki chaos (czasem nawet trochę większy niż niewielki), ale jest w tej książce coś takiego co sprawia, że chcesz doczytać ją do końca, co ciekawe nie jest to nawet sama zagadka, ale chyba ta przyjemność z czytania, która wynika z „dobrego pióra” autora. Bo Riordan świetnie pisze, nie ma co tu się rozwodzić; jego książki są po prostu przyjemne, zabawne i trzymające w napięciu. Jak już się zacznie to, cholera, nie można skończyć. Choćby się chciało. Albo się było w pracy… i szef by przechodził… może nawet zatrzymał sie obok… i spoglądał z tym strasznym wyrazem twarzy… ups… (przecież wiecie o co chodzi:))
Myślę o tej książce jak o kobiecie; z długimi czarnymi włosami, splecionymi w niedbały warkocz. W czerwonej, kraciastej, bufiastej sukience, bez rękawów, z guzikami rozpiętymi trochę za bardzo przy dekolcie- tylko na tyle by zainteresować, nie wulgarnie się narzucać- do tego kowbojki, jedna noga oparta na krześle, w dłoni schłodzony szot tequili, dookoła tylko piach a na szyi drobna kropla potu…
Polecamy, bo się dzieje!