Stephen King „Billy Summers”
Jakub Ćwiek napisał na okładce, że to najlepsza powieść Kinga od lat. Czy tak właśnie jest? Cóż…
Billy Summers to opowieść o ostatnim zleceniu; jeden strzał, a potem przyjemna emerytura gdzieś tam daleko z genialną kasą pozwalającą się przyjemnie odprężyć i zestarzeć w godnych, albo raczej, ekskluzywnych warunkach. Żeby jednak było jak należy, w tego typu historiach, owo zlecenie już od początku wydziela z siebie niezwykle intensywny zapach kłopotów.
Mamy tu snajpera, skrzywdzone, młode dziewczę, gangsterów, kilku naprawdę paskudnych typów, no i jeszcze zwykłych ludzi stanowiących idealne tło odgrywającego się na pierwszym planie zabójstwa i jego późniejszych konsekwencji.
Akcja zróżnicowana; czasem ślimaczy się straszliwie, bo budowanie napięcia to w wydaniu Kinga tak dokładne rozpisanie planu i towarzyszących mu okoliczności, że aż chce się zakrzyknąć; kolor flaminga nie ma tu znaczenia! Ale prawda jest taka, że znaczenie ma tu wszystko, więc pomimo zdarzających się od czasu do czasu znudzonych westchnień; Cza Się Wczytać i już.
Kiedy jednak wydarzenia przyspieszają, pada strzał, dochodzi do zbrodni, podróży, rozmów… To nie można się oderwać. Jest płynnie, interesująco, bywa intrygująco i niebezpiecznie. Łączą się tu sensacja z thrillerem, lekkim kryminałem i przyjemną obyczajówką.
Czyta się bardzo szybko, choć jest przewidywalna do bólu. Właściwie od początku wiadomo, że coś się spieprzy prędzej czy później, bo King ma to do siebie, że nie bawi się w niuanse czy domysły; od razu wali prosto z mostu. Jeśli chce coś pokazać to daje nam tak gigantyczną ilość wskazówek, że odkrywanie prawdy wiążę się z ciągłym pogłosem brzmiącym mniej więcej, o tak; nosz wiedziałam, że tak będzie! Co ciekawe, jakoś to nie przeszkadza. Ta oczywistość robi książce dobrze, bo jakby odkrywa się ją dla samej przyjemności czerpania z Kingowego pisarstwa. Tego jak tworzy postacie, snuje niespiesznie swoje opowieści, jak cudownie wplata morderstwo w codzienne życie, przemyca smaczki ze swoich innych powieści, lub świata w którym żyjemy.
Chciałam Wam napisać, że zabrakło mi elementu grozy, który w Kingu mnie wciąga i przyciąga, ale wraz z ostatnią stroną, uświadomiłam sobie, że to wcale nie groza jest tym za co go wielbię. Bo widzicie, wszystkim jego książkom towarzyszy… Smutek. Utrata dziecka, koniec świata, więzienie, strach, odrzucenie to wszystko jest otoczone zjawiskami nadnaturalnymi, ale jednak to właśnie człowiek i jego ból (czasem będący przyczynkiem złych działań) stanowi centralny punkt każdej opowieści.
Billy Summers pełen jest smutku i choć nie będzie moim numerem jeden (którym zawsze i na zawsze pozostanie Smętarz dla Zwierzaków), to zapewniam Was, warto go poznać. Tak, ma kilka słabszych momentów, ale zakończenie w pełni je wynagradza.
CzaCzytać, bo nigdy nie wiadomo, kto stanie na naszej drodze…