Terry Gilliam „Gilliamesque”

Terry Gilliam Gilliamesque czaczytać Terry Gilliam "Gilliamesque"
Terry Gilliam „Gilliamesque” 5.00/5 (100.00%) Głosów: 2 s

Kiedy miałam jakieś, szesnaście lat, rodzice postanowili wysłać mnie na obóz językowy do Anglii. Straszliwie byłam wystrachana tą swoją, pierwszą, wielką wyprawą. Kiedy doleciałam na miejsce, czekał na mnie taksówkarz, którego zadaniem było dostarczenie mnie do mojej nowej wielko- brytyjskiej familii. No i wyruszyliśmy, jedziemy, ja coś tam dukam, trochę się uśmiecham i w końcu on się pyta; wiesz coś o Anglii? A ja do niego, że no, cholera coś tam wiem, ale najlepsze co nam dał jego kraj to Monty Python. Facet się roześmiał, wysiadł z samochodu i odwalił numer z ministerstwa głupich kroków… a ja? Już się nie bałam :)

Kiedy zobaczyłam, że Terry Gilliam, napisał przed- pośmiertną autobiografię, to wiedziałam, że to będzie coś. A już jak do mnie dotarła, to totalnie zachwyciła swoją budową i wydaniem. Pierwszy raz, zacznę od tego, jak książka wygląda a nie co w sobie ma; bo Gilliamesque to takie małe dzieło sztuki. Na wszystkich stronach znajdziecie zdjęcia, grafiki, zapiski, bazgrolce… jest po prostu niesamowita! Już okładka sprawia olbrzymią przyjemność memu wzrokowemu zmysłowi, ale jak zajrzycie do środka… zaręczam, będziecie zachwyceni.

Ale ja tu jestem od treści, więc teraz o literkach :)

To autobiografia i narrator snuje swą opowieść chronologicznie, od czasu do czasu, wrzucając jakieś małe dygresje. Chwilunia, „snuje”, to niezbyt trafione słowo, bo Gilliam pisze świetnie, a raczej świetnie mówi i przelewa to na papier (polecam przeczytanie ostrzeżenia a wszystko stanie się jasne!). Ileż tu jest niepoprawnych politycznie tekstów, których w dzisiejszych czasach nie wypada mówić głośno, ileż wulgaryzmów elegancko i nie na siłę wplecionych w treść… no powiem Wam, czyta się to tak, jakby słuchało się opowieści dobrego kumpla, przy szklaneczce czegoś mocniejszego… jest luźno, bardzo dowcipnie, bywa nostalgicznie… genialnie! Poczytałam o moim ukochanym Żywocie Briana, dowiedziałam się rzeczy strasznych o pewnej owcy z planu Świętego Gralla, poznałam historię jak to naprawdę było z Baśniami Braci Grimm, no i jeszcze wiem, teraz, dlaczego, pomimo śmierci Ledgera, Parnassus powstał… ale tak naprawdę i przede wszystkim to zarykiwałam się do rozpuku czytając fragmenty książki na głos mojemu facetowi, kolegom w pracy, „prawie” nieznajomym w tramwaju! Podkreślam, ja się nie śmiałam; ZARYKIWAŁAM SIĘ. Kiedy czytasz, że reżyser zatrudnia powalająco atrakcyjnych facetów, żeby sprawić, że na ekranie wyglądają gorzej niż w rzeczywistości i tym samym poprawia sobie humor, to nie może być innej reakcji! Bo ta książka ma w sobie taką lekkość, jest pozbawiona tego koszmarnego nadęcia, które tak często widzimy u ludzi, którzy odnieśli sukces. Gilliam nie ma problemów z tym, żeby napisać co mu się nie podoba, co go wkurzało, czy co było jego porażką. On tu wspomina  i widać, że sprawia mu to masę frajdy. Podoba mi się brak tej potrzeby robienia wszystkim dobrze; on tak to widział, tak to czuje i… już.

Mnóstwo tu małych anegdotek (dołączonych do zdjęć na większości stron); o pracy, o rodzinie, o tym jak zaczynał rysować i miał fazę na odkurzacz i jak poznał Allena, który był dodatkiem do koleżanki na zdjęciach :) Bardzo to fajne i dobrze się te opowiastki odkrywa.

Życie Gilliama nie było (według niego; niestety) naznaczone bliznami, czy jakimiś straszliwymi wydarzeniami, było zwyczajne, tylko… on był i jest w tym życiu niezwykły; zaczęło się w Stanach (proszę zwróćcie uwagę na problemy T. Jonesa i M. Palina; „małych oksfordczyków”; do zaakceptowania zaatlantyckiej inności 😉 ) a przeszło przez szkoły, Uniwerek (na którym studiował Obama) przez pierwsze prace, małżeństwa, grafiki, animacje, dzieci, filmy i kończy się na Anglii :) Ale jakie tam kończy! Jeszcze mnóstwo przed nim i mam szczerą nadzieję, że się tym z nami podzieli :)

To niezwykle inteligentny, cudownie sarkastyczny facet i Gilliamesque też taka jest. Jestem całkowicie i totalnie oczarowana.

Czytajcie, oglądajcie i smakujcie tę książkę, bo w tych czasach gdy wszyscy są tak koszmarnie jednakowi, Terry Gilliam daje mi nadzieję, że nie jest jeszcze z nami, aż tak źle…

CzaCzytać! Koniecznie !