Andrzej Pilipiuk „Przyjaciel Człowieka”
Rozmawiałam ostatnio z koleżanką o okładkach; że przecież nie kupuje się książek, bo ładny front mają… Ale jeśli mam być szczera, to ja tak kilka książek kupiłam I chciałam w tym miejscu zaznaczyć, że gdybym nawet nie wiedziała, co się w Przyjacielu Człowieka kryje, albo spod czyjej ręki wyszedł, to i tak bym go kupiła, gdyż mnie okładka totalnie i całkowicie zahipnotyzowała!
Po tym moim wyznaniu, zastanawiacie się zapewne, czy środek równie dobry się okazał? Otóż, z przyjemnością oznajmiam, że okazał się być równie dobry, ba! Lepszy nawet!
W Przyjacielu człowieka dostajemy cztery opowiadania, z czego dwa o Doktorze Skórzewskim, który choć już leciwy, to wciąż ostry jak brzytwa umysł ma. W Duchach Poveglii, pomimo, że nie gra pierwszych skrzypiec, to i tak, dzięki temu, że jest, wytwarza się klimat, tworzący całość idealną (tak sobie myślę, że to chyba moje ulubione opowiadanie; mroczne, szalone, z bohaterami, którym życzysz dobrze i za których trzymasz kciuki).
Tytułowa historia, natomiast, dotyczy, urastających do rangi mych „wyczekiwańców”, sióstr Hydropatii i Halucynacji. Już, o tym wspominałam, wiem, ale napiszę raz jeszcze; ten świat i te pannice winny mieć jakąś książkę swoją, całą najlepiej Ale tak samo jak nasze harcereczki tak i pan Storm (też tu jest!!), nieustająco nieprawidłowo lokujący swe uczucia, na powieść własną zasłużył… Albo nie, nie na powieść, lecz na zbiór opowiadań poświęcony tylko i wyłącznie jemu; bo to jest ta forma, która perfekcyjnie do niego pasuje.
Andrzej Pilipiuk rozwija swoje postacie; to nie jest tak, że wciąż czytamy o tym samym młodym chłopaku, który ma talent do odnajdywania rzeczy dawno minionych… To znaczy, to dalej on, ale dojrzalszy, po przejściach w których mu towarzyszyliśmy przy okazji poprzednich tomów. Pojawiają się nawiązania, a sam Storm, czy Skórzewski dojrzewają i wręcz starzeją się… i piękne to jest!
Historie są spójne, dialogi jak zawsze w punkt, świat przedstawiony, czy to w postaci niewielkiej wysepki, szpitala, Weneckiej uliczki, czy najeżdżanego przez wroga klasztoru, dodaje każdej z opowieści jakiegoś takiego niezwykłego uroku. Troszkę poszukiwań, odrobina epidemii, zalążek broni masowej zagłady, sztuczna inteligencja no i fantastyka z tych nieoczywistych, bo przeszłość, przyszłość i teraźniejszość się tu objawiają w formach różnych. Wątki są zaskakujące, poskładane w fajny sposób, plus okładka co przyciąga…
Czyli wszystkie składowe tej cudownej, małej formy jaką jest opowiadanie, są tu i do siebie pasują.
Tak naprawdę, jednak, to najważniejsze jest to, że Przyjaciela Człowieka bardzo przyjemnie się czyta; w dowolnym miejscu i o dowolnej porze.
Trawi mnie teraz to nieznośne uczucie głodu i lekkiego przerażenia, że to koniec, że nie wiem kiedy pojawi się kolejne tomiszcze… Bo, kojarzycie taką scenę, z filmów, gdy czas płynie niezwykle szybko, na jakimś takim mega przyspieszeniu, a jeden człowiek siedzi pośrodku tego całego bajzlu i toczy się ta jego rzeczywistość w trybie wolnym, spokojnym i na luzie? W taki stan tylko dobry tekst może człowieka wprowadzić, a mnie, nieustająco, wprowadzają w niego opowiadania Pilipiuka i… chce więcej!
CzaCzytać! KuPrzygodziIśćCza!
I pamiętajcie; gdy w ręce Wasze wpadnie mapa do skarbu starożytnego, ukrytego gdzieś tam głęboko, głęboko, głęboko, to, zanim porzucicie cały majątek swój i dobra wszelakie, zastanówcie się, czy owego skarbu już coś nie zeżarło Kornik jakiś na przykład 😉