Stephen King „Bastion”
Z Kingiem jest tak, że albo się faceta kocha, albo nie znosi. Bo jego książki są nierówne i czasem możesz trafić, drogi Czytaczu, na ponad 1000 stronicową „knygę” koszmaru, której nijak nie idzie zrozumieć (zrecenzuje tę moją ulubienicę, ale na razie żadnych szczegółów :P), ale możesz, też wsiąknąć w historię tak mocno, że choćby właśnie następował koniec świata, to nie przestaniesz czytać. „Bastion” należy do tej drugiej kategorii i jest po prostu wybitnie genialny.
Kiedy zaczynałem czytać to myślałem, że to zwykłe postapo, ot historia jakich wiele; zaraza, spustoszenie a potem wielka walka o przetrwanie. Ale już po kilku stronach przekonałem się, że jest tu, tak naprawdę, cała masa ciekawych wątków. Jest to, bezsprzecznie, jedna z lepszych książek jakie kiedykolwiek czytałem.
Akcja powieści rozgrywa się w USA w 1990 i 91 roku. Z tajnej placówki wydostaje się śmiercionośny wirus, który zabija praktycznie każdego człowieka z którym się zetknie. Nie ma wielkich wybuchów, nie ma bomb, ot zaraza, którą rozpoczyna „jedno małe kichnięcie”.
Ludzie, którzy przeżyli, tworzą dwa obozy. Jeden jest schronieniem dla tych prawych i dobrych, a drugi dla psychopatów i morderców. Nieuchronnie, jak to w takich zestawieniach bywa, zbliża się ostateczna bitwa pomiędzy frakcjami.
Książka składa się z trzech części; pierwszą jest wybuch i trwanie zarazy, drugą zbieranie się dwóch obozów, a trzecia… a trzeciej, nie będę opisywał, ponieważ dzieją się w niej mocno fabularne rzeczy i jest dość krótka (a odbieranie Wam przyjemności odkrywania jej, byłoby po prostu okrutne).
King świetnie opisał rozpad społeczeństwa i próby działania rządu. Stworzył świetnych bohaterów i nad każdym się napracował. Jednak wielu z nich pokazał, zmusił do polubienia, lub niechęci i gdy tylko zaczynałeś się do niego przyzwyczajać, wykańczał w tym samym rozdziale. Tu nie masz pewności, kto wyjdzie z tej historii cało i przekonujesz się o tym praktycznie na samym początku. Tak szczerze mówiąc, to jeden z olbrzymich plusów; ta niepewność towarzyszy Ci cały czas i pozwala smakować książkę jeszcze mocniej.
W pewnych momentach pierwszej części musiałem odkładać Bastion na kilka godzin, ponieważ byłem, po prostu zszokowany tym co tam „zobaczyłem”. Dzieją się w nim naprawdę straszne rzeczy, wręcz czujesz rozpacz i wszechogarniające przerażenie tych wszystkich ludzi.
W drugiej części można natomiast odpocząć, ponieważ jest pokazane ponowne tworzenie społeczeństw. Ustrój, komisje czy choćby przywracanie prądu. Próba powrotu do normalności…
W pewnym momencie zdajecie sobie sprawę, że w powieści chodzi o konflikt pomiędzy Bogiem a sługą Szatana. Ludzie to tylko pionki. Kto tę walkę wygra? Cóż, tu już Wam nie pomogę, musicie przekonać się sami:)
Sny, parapsychologia, tajemne moce, wszystko to w tym zmasakrowanym świecie, pełnym brutalności i „brzydkiej” walki, to wszystko jest dokładnie tym co lubimy u S. Kinga. Tym niepowtarzalnym klimatem i niesamowicie dopracowaną historią z elementami kompletnego szaleństwa, sprawia, że wciąż i wciąż chcemy więcej.
Książka jest genialnie napisana i jest to też jednocześnie jedna z najdłuższych książek Kinga- ma ponad 1100 stron, więc, to wręcz cała masa przyjemności 😀
Okładka bardzo klimatyczna i pomaga wczuć się w klimat apokalipsy.
Nie jest to pozycja dla wszystkich, bo bywa trudna i przyciężkawa, ale na pewno spodoba się fanom Kinga a i miłośnicy postapo będą usatysfakcjonowani.
Czytajcie koniecznie, by dowiedzieć się kto zwycięży w tej odwiecznej, nierównej, ale fascynującej walce dobra ze złem!