Jarosław Rybski „Warkot”

Jarosław Rybski Warkot Czaczytać Jarosław Rybski "Warkot"
Jarosław Rybski „Warkot” 4.82/5 (96.36%) Głosów: 11 s

Moja przygoda z Warkotem nie należała do łatwych a wszystko przez formę podania :) Stary, przyzwyczajony do papieru umysł, odrzucił e-booka, przez co ten retro- kryminał (który nazwać retro kryminałem to zdecydowanie za mało) odleżał się w szufladzie biurka stanowczo zbyt długo. Kiedy jednak, w końcu, egzemplarz w wersji papierowej trafił do moich rąk, radośnie zaczęłam czytanie i się zaczęło; spokojnie… po chwili z lekkim zdziwieniem… aż do przyjemnego szoku :)

Przede wszystkim muszę się Wam przyznać, że jestem stanowczym przeciwnikiem szufladkowania powieści, poprzez nadawanie im jakiejś gatunkowej „podnazwy”; bo jeśli wpada Wam książka do rąk i jest na niej napisane „kryminał” to nastawiacie się na kryminał i przy okazji, możecie stwierdzić, że kryminałów nie lubicie, więc kupować nie będziecie. Ale, przecież, czasem okazać się może , że powieść ma do zaoferowania o wiele (wiele, wiele) więcej i pojawia się wtedy ta gigantyczna radocha, że udało się wyrwać coś totalnie innego od spodziewanego :)

No, ale dobra, bo ja tu samymi zachwytami Was zarzucam i to jeszcze w formie mało zrozumiałej, a nic a nic jasne nie jest, więc troszkę o fabule; Jan Warkot to młody student, który w spokoju ducha egzystuje sobie we Wrocławiu, gdzieś na początku lat 50. I tak sobie żyje, uczy się, chodzi na praktyki, aż nagle spotyka pana Słupeckiego (mojego najulubieńszego ulubieńca) i zaczyna się jazda… Dodatkowo w mieście dochodzi do dziwnych morderstw i pewien niedoświadczony, ale rokujący śledczy próbuje zagadkę owych nagłych śmierci rozwiązać… Brzmi kryminalnie? No pewno, że tak! Ale jeśli połączycie to z tajnym stowarzyszeniem, poszukiwaniem magicznego artefaktu, przesłuchaniami (z tych mało przyjemnych), zawałem serca (spowodowanym bojaźnią związaną z pewną przyprawową rośliną) jak i głównych antagonistów, którzy zwyczajni to, no cóż, jak nic nie są i jeszcze, żeby nie było, pewien gorejący… oj, bo za dużo :) Tu się zatrzymam :)

To bez zdradzania co i jak; połączcie elementy przygodówki, zalążek romansu, bardzo przyjemną fantastykę i wątek kryminalny a otrzymacie Warkot w idealnej, zmiksowanej całości.

Bohaterowie charakterystyczni i świetnie rozpisani. Humor, kiedy się trafiał, bardzo w punkt, czasem lekko sarkastyczny, często jednak oddający ducha epoki i sprawiający dużo frajdy (nawet w momentach, kiedy śmiech nie był na miejscu 😛 ).

Wątków sporo, ale z tych, które nie zapętlają się niepotrzebnie, tylko zgrabnie wynikają jeden z drugiego. Zagadki ciekawe i wciągające, więc elementów zaskoczenia, czy budowania napięcia sporo i jak najbardziej na poziomie.

Klimat retro; czyli lata 50, to prawdziwy majstersztyk i nie wiem czy chodzi o talent Autora do opisywania (podejrzewam, że bardzo lubianego przez niego) miasta, czy może to genialne odzwierciedlenie realiów epoki, ale miałam czasem wrażenie, że Wrocław to taki dodatkowy bohater, który od czasu do czasu stopuje napięcie, by pokazać się w pełnej okazałości, podarować Czytelnikowi trochę tej milicyjnej rzeczywistości i równocześnie nadać idealne tło samej opowieści.

Czy CzaCzytać? Jasne, że tak! Szczerze mówiąc mam olbrzymią nadzieje, że dzieje Warkota, czy Gromiła będą miały jakiś ciąg dalszy… a tam tylko mam nadzieję; szczerze na to wyczekuje! Bo jest w tej opowieści nie tylko chęć odkrycia rozwiązania zagadki, czy lęk o szczęśliwe zakończenie, ale także, jakaś przyjemna nostalgiczna nuta, takie gatunkowe pomieszanie z polskością, której niby już nie ma, ale jednakże wciąż gdzieś tam się kołacze…

Przypadkowe spotkania, bywa, że wcale nie są takie przypadkowe… rozglądajcie się, bo przygoda czyhać może za rogiem…

CzaCzytać !

Recenzja powstała w związku z promocją książek biorących udział w niezależnym konkursie „Brakująca litera” 2017