Marcin Sergiusz Przybyłek „Orzeł Biały”
Zaczynam już chyba dwudziesty raz i nijak nie potrafię. Bo, na Swaroga, dobre to było, cholernie dobre!!
Najpierw myślałam, że to jakieś przyciężkawe postapo pomieszane z Warcraftem… no bo, idzie to mniej więcej tak, że rok mamy wcale nie aż tak odległy; 2057 i wszyscy na ziemi zażyli N-Gen, środek, który miał sprawić, że będą żyć wiecznie z idealnymi ciałami, zdrowi, silni, ulepszeni, ale oczywiście po drodze wszystko wysiadło, bo ten dziwny środek powodował, pewne … hmmm, delikatne zmiany, przez które wszyscy którzy go zażyli zielenieli i zmieniali się w ciężkie do zabicia, ogarnięte żądzą mordu, zielone orko- podobne stwory, nie grzeszące inteligencją (tak na dobicie!)
Chwila, chwila, czy ja napisałam, że wszyscy zażyli? Ach, Polacy jak zawsze spieprzyli i nie zażyli (bo jak autor zgrabnie wskazał, gdzie jak gdzie, ale w Polsce to mamy burdel na kółkach; choć nie napisał tego, aż tak dosłownie:)), więc zostali ostatnią ostoją ludzkości i walczą ze wszystkimi tymi stworami.
Mamy trzy główne grupy bohaterów; cywili, żołnierzy, no i moje ulubione, orki. Każdy jest dokładnie opisany, ma swoje jedyne i niepowtarzalne cechy, ale, ale nie jest to jedynie zasługa autora! Przybyłek zwołał ludzi na Facebooku i zaprosił ich do współpracy przy tworzeniu postaci, można więc było napisać coś o jednostce którą chce się być i zyskać nieśmiertelność na kartach powieści. Pachnie wam tu R. Szmidtem? Niepotrzebnie, to zupełnie inna bajka… ale to sprawdzicie sami wchodząc na fanpage’a .
Nazywanie Orła Białego eksperymentem literackim (takie słowa znaleźć możemy na okładce książki) to jakieś nieporozumienie… no, ale jeśli już się na to określenie uprzemy, to ten eksperyment był baardzo udany, bo to cholernie dobra książka; przygoda która mocno trzyma Cię w swoich zielono- różowych łapach od pierwszej do ostatniej strony.
Skąd to moje uwielbienie? Cóż, przede wszystkim świetnie jest to napisane, język, budowa, wszystko na swoim miejscu. Przekleństwa, luźny styl, nawet wydalanie, umiejscowione jest dokładnie tam gdzie trzeba.
Po drugie, nic nie jest tak oczywiste jak by się mogło wydawać. Na początku spotykamy dwie wrogie sobie ekipy. Orki walczą z ludźmi a ludzie walczą z Orkami. Później, wraz z bohaterami, zaczynasz sobie uświadamiać, że te Orki to też kiedyś byli ludzie, może nawet dalej są, z kłami, zieloną skórą i paskudną facjatą, ale ludzie. Czy więc traktować Orka jak człowieka chorego, bo uległ nieodwracalnej przemianie, czy też jak wroga, którego jedynym celem jest wyprucie Ci flaków? Dylematy bohaterów, zachodzące w nich zmiany, są wprowadzane stopniowo, delikatnie, po prostu naturalnie.
Nr trzy na mojej liście to poczucie humoru… szczerze mówiąc, przez przynajmniej 1/3 książki rechotałam jak szalona. A kiedy, na jednej z kart, przeczytałam co autor zrobił z moim bratem, wybuchnęłam śmiechem w tramwaju nr 8 i nie mogłam przestać, aż doturlikałam się do domu i przekazałam wszystko małżonkowi (który patrzył na mnie, takim wzrokiem, który mówił; proszę, niech to nie jest moja żona…:D). Giselle i jej pozycje bojowe, to totalny majstersztyk, Orkowe dialogi, żołnierskie wymiany zdań, Dżedaj (wielbię go miłością absolutną!) czy nawiązania do różnych takich naszych polskich wydarzeń i politycznych stworzeń (patrz brzoza) powodowały, że każdy kto mi się tylko nawinął, musiał wysłuchiwać fragmentów książki i starać się zrozumieć o co mi chodzi, przynajmniej raz dziennie.
Wątki romansowe, nieliczne, ale tak cudownie urocze, że… polecę je jedynie odnaleźć.
Kolejnym punktem są opisy wszelkich potyczek, dopracowane, że aż miło. Przybyłek pisze tak, że gdy gdzieś spada bomba, to wydaje Ci się, że spadła koło ciebie. Kiedy ból rozrywa komuś klatę, to sam zaczynasz się zastanawiać czy Ciebie czasem nic nie boli. Maszyny bojowe, przeróżne rodzaje broni, wszystko opisane tak, że jesteś w stanie, nawet mając doświadczenie militarne na poziomie minimalnym, zrozumieć o co chodzi. Świetnie zbudowane napięcie; tak naprawdę nie masz pojęcia, czy Twoja ulubiona postać, na kolejnej stronie, będzie jeszcze w stanie podnieść choćby mały palec, czy też może wykrwawi się, oddając ostatnie tchnienie między kłami zzieleniałego potwora.
Czasem było mi przykro. Kiedy ktoś ginął, kiedy na kogoś spadało zrozumienie, kiedy pewien samotny Ork pomógł naszym żołnierzom (tutaj to mi się tak ryczeć chciało, że aż ojej…), po prostu nie dało się nie przeżywać tego tak jak należy… więc, drogi Czytelniku, musisz się przygotować na to, że jak to na wojnie, trzeba będzie zapłakać.
Orzeł Biały to gigantyczna dawka adrenaliny, przyprawiająca o szybkie bicie serca, które będzie z Wami od pierwszej, aż do ostatniej strony. To przygoda, pełna oddanych swojej ojczyźnie ludzi. Orków walczących o swoje człowieczeństwo i… żeby nie zrobiło się patetycznie, bandy kompletnych wariatów naparzających we wszystko co się rusza… i to bez względu na to czy Różowych czy Zielonych!
Koniecznie CzaCzytać… bo gdy w pobliżu poczujecie bazylię, albo oregano a żadnych ludzkich siedzisk w zasięgu wzroku, to w przypadku braku wielkokalibrowej broni, szybkich kończyn, bądź znajomości języków obcych, istnieje szansa, choć niewielka, że zostaniecie pożarci, przez zielonego Orka, który właśnie Was wyniuchał… ach, jakże piekny byłby to koniec 😀