Mitchell Hogan „Krew Niewinnych”
Nie pamiętam kiedy przeczytanie jednej książki zajęło mi aż tyle czasu; trzy bite tygodnie, sześćset dziewięćdziesiąt stron. Najpierw pomyślałam, że to przez fakt, że jestem stara, zmęczona, albo coś mi się zepsuło w mózgu… Ale potem zaczęłam zastanawiać się czy problemem nie była sama Krew Niewinnych… Jako, że nie doszłam do żadnych wybitnych wniosków, to teraz podsumuje i może pozastanawiamy się razem?
Po pierwsze tom ten jest środkowy i nie można go czytać jako samodzielnej książki; jest przedłużeniem Tygla i już. Gdyby przyszło Wam do głowy sięgnąć po Krew na początku, to byłby strzał w kolano- nie róbcie sobie tej krzywdy. Ja pamiętałam co i jak odnośnie głównych postaci, ale i tak musiałam się we wszystkim odnaleźć, więc nie wyobrażam sobie wejścia w tę opowieść od środka.
Teraz fabularnie- nie mam się do czego doczepić, jest wielowątkowo, ze zwrotami akcji tam gdzie trzeba i z podziałem ze względu na losy poszczególnych bohaterów, czyli kropka w kropkę tak jak lubię.
Następnie istota całej tej przygody- Caldan. Facet ucieka w nietypowym towarzystwie, jego drużyna to między innymi przyjaciółka nie będąca już sobą, śmiertelny wróg zachowujący pozory przyjaźni i czarodziejka władająca zakazaną mocą i właśnie niesamowicie mocne i charakterystyczne postacie są filarem Krwi Niewinnych. W niektórych jest spokój, w innych odwaga, a jeszcze w innych szaleństwo. Obgryzają paznokcie, potrząsają włosami, są radośni czy zestresowani, każdy ma swoje własne cechy wyróżniające go na tle pozostałych. Wielkością Hogana jest dbałość o szczegóły, nawet te najmniejsze. Nabranie sympatii czy też antypatii do którejś jednostki to kwestia dosłownie kilka sekund i te uczucia są na tyle silne, że nie zmieniają się po bliższym jej poznaniu, nawet jeśli objawiały się wraz z nimi nowe prawdy.
Elementy fantastyczne są składowymi rzeczywistości rządzonej przez wielkie potęgi. Potęgi które ścierają się ze sobą, rywalizują i rządzą swoimi prawami. To jedna z tych wielkich, epickich powieści w których magia jest nowatorska i bardzo ciekawa. Rzemyślenie to majstersztyk, studnie, choć brzmią znajomo tutaj dostały świeże, fajne w odbiorze wdzianko.
Jak widzicie same plusy; świat przedstawiony wciąga a ludzie krwawią, umierają, kochają i walczą. Potwory wypuszczają swe przeraźliwe macki, ale nie kieruje nimi jedynie pierwotna, magiczna siła, a coś znacznie gorszego- ludzka ręka. Czy może być lepiej?
Wróćmy, więc do pytania z początku; dlaczego czytałam tak długo? Dlaczego pomimo, że wszystko się zgadza, nie potrafiłam skończyć. Cóż, chyba wraz z pisaniem tej recenzji mnie oświeciło i choć może trącić to moje oświecenie lekkim banałem, to jednak takie odczucie we mnie siedzi; otóż iskry zabrakło. Tego elementu który nie pozwala odłożyć książki na półkę. Tej powalającej chęci poznania zakończenia co to nie pozwala skupić się na niczym innym. Jakby Krew Niewinnych była poprawna, właściwa, ale nie miała w sobie tego boskiego pierwiastka…
Czy chce przeczytać zakończenie? Tak. Czy nastąpi to teraz? Nie. Kupię Rozbite Imperium i kiedy poczuje, że to już ten moment przeczytam i zrecenzuje. Zobaczymy czy pojawi się to coś…
CzaCzytać, bo czasem wygrana to tylko pozory…