Peter V. Brett „Pustynna Włócznia”
Nie ma tu miejsca na półśrodki; recenzja dotyczyć będzie aż dwóch ksiąg Pustynnej Włóczni, bo prawda jest taka, że pomimo podziału na dwa tomy to ewidentnie jedna historia.
Muszę jednak stwierdzić, że pomimo, że sam podział na części jest w tym wypadku słuszny (książka byłaby zbyt grubaśna), to jednak podział ów jest lekko niefortunny jeśli chodzi o miejsce „cięcia”; pierwszy tom powinien skończyć się kilkadziesiąt stron wcześniej- na pierwszej części- ale to tylko kosmetyka, a my tu przecież nie po to, więc, potraktujcie to jako dygresję i wracamy do tego co ważne
Dobrze, więc jak już zapewne zdołaliście się domyśleć po samym tytule Pustynna Włócznia właśnie tej części stworzonego przez Bretta świata dotyczy, a dokładnie skupia się ona na młodości i etapach zdobywania władzy przez Jardira. Autor ewidentnie zafascynowany jest kulturą Bliskiego Wschodu z której czerpie garściami, przeinaczając ją, zmieniając, bądź też podkręcając na potrzeby podkreślenia zachowań poszczególnych postaci. Czyta się to bardzo przyjemnie; zarówno pod względem kultury, treningów jak i samej ostrej naparzanki, czy to z innymi chłopcami (mężczyznami), czy demonami (bo jak już się zaczęły, to trwały pięknie i dynamicznie). Brett świetnie gra na emocjach Czytelnika, pokazując prawa rządzące rzeczywistością konkretnych bohaterów, poprzez pokazywanie różnic w ich wychowaniu czy późniejszym postrzeganiu rzeczywistości.
Druga część opowieści natomiast przenosi się do znanego nam Zakątka i przybliża koleje losów Arlena, Leeshy, Rojera i… Reeny. Tu pomimo, że zaczyna się dynamicznie, pod koniec coś siada. Nie zrozumcie mnie źle, wszystkie opisy walk, nocnych potyczek czy rozgrywek na dworze (fajnie, że kobiece postacie mają tu sporo do powiedzenia) są świetne, ale przychodzi taki moment, że spotykają nam się postacie z obydwu części i nagle wszystko zaczyna skupiać się jedynie na tym kto z kim pójdzie do łóżka, kto chce z kimś pójść do łóżka, albo kto z kimś do łóżka iść nie powinien… No, a, że ja czytanie o seksie lubię gdy napisane jest wybitnie (co dzięki ograniczeniom języka polskiego trudne jest do zrobienia), to w przypadku gdy napisane jest tylko ok i to z olbrzymią częstotliwością romansowych rozkmin miłosno- związkowych, to, cóż, męczy to troszkę.
Trzeba jednak przyznać Brettowi, że stworzył niezwykłe ciekawą koncepcję i nie chodzi tu jedynie o demony, ale także o sam pomysł na „wybawicieli”, a raczej na wybór pomiędzy tym fałszywym a prawdziwym. To fascynujące obserwować jak każdy z nich stawał się dla swego ludu kimś więcej. Jak wiodło ich nie tylko przeznaczenie, ale także napotkani po drodze ludzie. Bardzo to intrygujące i ciekawe i całkowicie to kupuje.
Ach, no i pojawiają się demony inne niż wszystkie; mądrzejsze, władcze, potrafiące przedostać się przez runiczne bariery, a to jak nic zapowiedź ostatecznego pojedynku… Pytanie tylko kto będzie potrafił stanąć przeciwko nim po tej ludzkiej stronie.
Czy warto? A no warto, bo to ciąg dalszy wielkiej opowieści i napisana jest dobrze. Mam jednak cichą nadzieję, że rozwinie się w kierunku przygody, a nie romansu.
CzaCzytać, bo to od Ciebie zależy, kto zostanie Wybrańcem…